Shinybox: Grudzień

29 grudnia

Shinybox: Grudzień

Jeszcze przed świętami kurier dostarczył mi najnowsze pudełko Shinybox. Jak dotąd niestety nie miałam okazji opisać go na blogu, przypuszczam więc, że ponownie jestem jedną z ostatnich, a zawartość jest Wam dobrze znana :)
Grudniowy box bardzo przypadł mi do gustu, ze względu na estetykę pudełka a także oczywiście zawartość, głównie przez produkt marki Organique- enzymatyczny peeling na bazie enzymów ananasa, papai oraz ziół (1). W sklepie kosztuje on 73zł/100ml.
Bibułki matujące Marion (2) na pewno przydadzą się podczas imprezy sylwestrowej, a także na co dzień. Średnio jestem zadowolona z masła do ciała Farmona (3), zwłaszcza, że w poprzednim pudełku trafił do mnie balsam AA, a zapach zielonej herbaty i limonki bardziej kojarzy mi się z ciepłymi miesiącami. Błyszczyk Glam Shine od Loreal (4) również na plus, mimo, że nie przepadam za takimi produktami, ma jednak ładny kolor i nie posiada drobinek, być może poczeka do lata :). Firma Anatomicals jest dla mnie zupełną nowością, balsamów do ust (5) mam dostatek, zwłaszcza, że skład nie jest powalający. Szkoda, że nie trafiła do mnie wersja z kremem do rąk.
Cały box zdecydowanie ratuje marka Organique, choć podsumowując całość jest to jedno z lepszych pudełek, jakie miałam okazję otrzymać.
Recenzja: Antyperspirant Garnier 48h z mineralite

28 grudnia

Recenzja: Antyperspirant Garnier 48h z mineralite

Dziwnie jest mi patrzeć na zdjęcia kosmetyków na zwykłym, białym tle a nie standardowym różowym materiale, jednak został on w Lublinie, a sama jeszcze odpoczywam po świętach w domu :) W paczce od koncernu L'Oreal, którą otrzymałam jakiś czas temu wraz z najnowszym tuszem Fals Lash Wings w wersji super czarnej, maską Elseve z serii Fibralogy oraz balsamem do ciała z czerwonej, leczniczej serii( z syropem klonu) przywędrował do mnie najnowszy dezodorant od Garniera.

Zacznę może od tego, że nie wierzę w obietnicę 48h działania, podobnie jak braku przebarwień na ubraniach i białych śladów. Z jednej strony jestem pozytywnie zaskoczona, a z drugiej rozczarowana.
Jak dotąd miam swój sprawdzony, skuteczny antyperspirant i jest nią kulka marki Adidas. Nie widziałam sensu jej zmieniać, mimo, że zostawiała białe ślady, jak większość testowanych przeze mnie kosmetyków.
Garnier 48h  nie zawiera alkoholu i parabenów. Ma za zadanie chronić skórę pozwalając jej jednak oddychać. Przyjemnie, pachnie, zapach określiłabym jako świeżo-kwiatowy, choć z czasem zaczął mnie męczyć. Atomizer nie zatyka się, działa bez zarzutu. Ogromnym plusem jest to, że faktycznie nie niszczy ubrań, nie trzeba się o nic martwić zakładając ulubioną czarną sukienkę, czy też białą bluzkę. Ma jednak spory minus: nie chroni skutecznie, a wielka szkoda. Mimo, że nie mam problemu z nadpotliwością, jest on zdecydowanie za słaby. Kompleks Mineralite miał miał mieć działanie ultraabsorbcyjne, a takich próżno szukać. Wytrzymuje tylko kilka godzin, zwykłej, codziennej aktywności, nie mówiąc o dużym wysiłku fizycznym. A co dopiero obiecywane dwie doby ;)

W składzie znajdziemy aluminium chlorochydrate, co mi akurat osobiście nie przeszkadza. Nie zawiera obsypującego się talku. Nie podrażnił mnie, ani nie uczulił.

Isobutane, Aqua / Water, Dimethicone, Aluminum Chlorohydrate, Parfum / Fragrance, Hydroxycitronellal, Phenoxyethanol, Dimethiconol, Limonene, Linalool, Perlite, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Lauryl PEG-9 Polydimethylsiloxyethyl, Dimethicone, Hexyl Cinnamal.

Wielka szkoda, mógł okazać się ideałem :( Na wizażu w dziale KWC zdobył piętnaście tytułów Mój Hit, ale odczucia pozostałych użytkowniczek tego portalu są co najmniej mieszane.
Koszt to około 12zł za 150ml aerozolu, dostępny we wszelkich sklepach typy Rossmann, Natura czy supermarketach. Ja niestety nie skuszę się na zakup.

Ulubione w 2013

26 grudnia

Ulubione w 2013

Wczoraj informowałam Was na facebooku, że powoli szykuję się do podsumowania 2013 roku. Jak się okazało, wybór był trudny, mimo, że testowałam wiele produktów i spora część była godna uwagi, to niewiele mogłabym określić mianem epokowego odkrycia. O prawie wszystkich pisałam już na blogu, dwa z nich będą mieć dziś swój debiut. 
1. Lovely, tusz Curling pump up świetny produkt w dobrej cenie. Podczas ostatniej przeceny w Rossmannie upolowałam dwa (świeże, o dziwo!) za 5zł, przy czym standardowo należy zapłacić za niego około 10zł. Jeden z lepszych, jakie miałam okazję używać. Nie skleja, wydłuża, delikatnie pogrubia. Nie kruszy się. Faktycznie podkręca!
2. Jason, balsam do ust z woskiem pszczelim. Moje ostatnie odkrycie, niepozorny, przeleżał w kosmetyczce kilka miesięcy. Okazał się być dobrze nawilżającym kosmetykiem o delikatnym zapachu mięty. Geniaaaaalnie topi się na ustach dzięki zawartości m.in masła kakaowego. Przyjemny skład i cena, 11zł w sklepie Helfy. Szkoda, że tak słabo dostępny, ale jeśli się na niego natkniecie, to polecam serdecznie!
Coca Seed Butter*, Beeswax Coconut*, Sweet almond oil , Shea Butter , Aloe Vera Gel*, Squalane vege, Tocopherol natural Vit.E, Green Tea Leaf Extract*, Marigold Flower Extract*, Stevioside Peppermint Leaf Oil* *Certified Organic
 3. Paese, lakier do paznokci. Umieszczam je w zestawieniu ze względu na piękne kolory i efekty, jakie dają. Nr 300, bezdrobinkowy nudziak oraz 326, jasny róż o strukturze piasku, pięknie podkreślający opaleniznę. Na moich paznokciach nie trzymają się zbyt długo, są dość drogie (15,90zł) sięgałam po nie jednak zawsze, gdy miałam dylemat czym pomalować paznokcie. Dodatkowo, były bardzo często komplementowane przez otoczenie, mają swój urok. 
4. Receptury Babci Agafii, balsam dodający puszystości na kwiatowym propolisie.
Niezaprzeczalny faworyt. Nie obciąża, nawilża, nadaje gładkość i miękkość. Włosy wspaniale się po nim układają. Wielka butla 600ml za 20zł, nic, tylko kupować! Aktualnie testuję wersję na brzozowym propolisie, o której niedługo ;)
5. Seboradin, balsam wzmacniający z czarną rzepą. Ulubiony, obok wersji z żeń-szeniem. Jeden z niewielu kosmetyków, które faktycznie spełnia obietnice producenta. Odżywia i wzmacnia. Mogę mu zarzucić jedynie wysoką cenę i słabą wydajność, nic poza tym.
6. Biovax, maska do włosów ciemnych. Jedna z niewielu tej firmy, które mi pasuje. Nie przyśpiesza znacznie przetłuszczania, sprawdza się zarówno jako kompres i jako ekspresowa maseczka. Bardzo ją lubię.
Skusiłam się po bardzo dobrych balsamach tej firmy. Nie wiem, czy pachnie jaśminem, ale jest to przyjemny zapach. Ma gęstą, zbitą konsystencję, przez co jest wydajna. Według producenta powinna dodawać objętości, ciężko mi się do tego ustosunkować, jednak włosy po jej użyciu są wspaniale wygładzone i nawilżone. Świetnie sprawdza się nałożona w małej ilości tylko na kilka minut, zwłaszcza, gdy nie miałam czasu użyć oleju. Zdecydowanie zasługuje na miejsce na mojej liście. Kosztuje około 27zł, z chęcią kupię ponownie. Swoją otrzymałam od Pauli, wraz z wersją opartą na ekstrakcie z figi, jednak to jaśminowa mnie zachwyciła. Również jest bardzo dobra, ale bardziej polecałabym tą pierwszą.
Przyczepiłabym się do opakowania, które wydaje  się być mało solidne i podatne na uszkodzenia.
 Skład: Aqua with infusions of Organic Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Organic Jasminum Officinale Flower Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Canaga Odorata Flower Oil, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.

A Was co zachwyciło przez ostatni rok?

24 grudnia



Wesołych Świąt!

p.s. Na blogu trwa remont, jeszcze nie wszystko jest tak, jak być powinno. Dajcie znać, co myślicie :)
Krótkie recenzje: Shiroi, Bielenda, Soraya

20 grudnia

Krótkie recenzje: Shiroi, Bielenda, Soraya

Korzystając z chwili wolnego czasu chciałabym nadrobić nieco moje zaległości w blogowaniu. Dziś trzy krótkie recenzje kosmetyków do pielęgnacji twarzy, których zbiór ostatnio mocno się poszerzył, staram się jednak wszystko sukcesywnie zużywać.


1. Kawaii Tokyo, żel-krem rozświetlający skórę na bazie witamin, kwasu hialuronowego i skwalanu. Bardzo lekki, szybko się wchłania. Nie pozostawiał tłustej warstwy, doraźnie nawilżał skórę. Dobrze współpracował z podkładem mineralnym Anabelle Minerals. Wygodna, niezacinająca się pompka i piękny, cytrusowy zapach umilały jego stosowanie. Bardzo wydajny, wystarczy odrobina by pokryć twarz. Nie zauważyłam ogromnego rozświetlenia, ale widziałam u innych blogerek, że działał cuda jeśli chodzi o przebarwienia. Przyjemny produkt na cieplejsze miesiące, jednak cena jest ogromna, 230zł/100ml. Swój otrzymałam od pana Bartłomieja.
Skład: Water, Glycerin, Butylene Glycol, Squalane, Meadowfoam (Limnanthes Alba) Seed Oil, PEG-60 Hydrogenated Petrol Oil, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Carbomer, Dimethicone, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Phenoxyetanol, Potassium Hydroxide, Methylparaben, Tocopherol, Dipotassium Glycirrhizate, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Succinoyl Atelocollagen, Disodium Phosphate, Potassium Phosphate

2. Bielenda, Esencja młodości, płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu był równie przyjemny w użytkowaniu. Dobrze radził sobie z makijażem niewodoodpornym i minerałami. Nie podrażniał oczu, nie wysuszał skóry. Wydajność w porządku. Nie pozapychał mnie w przeciwieństwie do ulepszonego płynu Be Beauty z Biedronki. Nie wrócę do niego, ale nie mam mu nic do zarzucenia. Cena 12zł/200ml.
Skład: Aqua (Water), Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Niacinamide, Arginine PCA, Sodium Hyaluronate, Argania Spinosa Sprout Cell Extract, Urea, Sodium Lactate, Allantoin, Lactic Acid, Isomalt, Lecithin, Polysorbate 20, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Sodium Benzoate, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropionol, Linalool.

3. Soraya, drożdzowa maseczka oczyszczająca pozostawia skórę miękką i nawilżoną, łagodzi stany zapalne, nie wysusza. Nadaje gładkość, poprawia koloryt. Ma delikatny, drożdżowy zapach. Nie zauważyłam jednak wielkiego działania oczyszczającego, ale być może należy stosować ją częściej, w regularnych odstępach. Warto spróbować. Cena 3zł/ 2x7.5ml.
Skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Hydrolyzed Yeast, Stearic Acid, Octyldodecanol, Ethylhexyl Stearate, Panthenol, Sodium Cetearyl Sulfate, Zinc Oxide, Cymbopogon Nardus Rendle, 10-Hydroxydacenoic Acid, Sebacic Acid, 1,10-Decanediol, Hydrolyzed Algin, Chlorella Vulgaris, Maris Aqua, Allantoin, Lactic Acid, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate. 

źródła zdjęć 1, 2, 3
Tanio a dobrze: Isana, olejek pod prysznic

19 grudnia

Tanio a dobrze: Isana, olejek pod prysznic

O olejku pod prysznic Isana słyszałam wiele, lecz dopiero niedawno, podczas przypadkowej wizyty w Drogerii Rossmann skusiłam się na jego zakup. Chlorowana woda, ogrzewanie w mieszkaniu, to czynniki, które na pewno nie wpływają na moją suchą, alergiczną skórę zbyt dobrze. Skusiłam się, zwłaszcza, że był objęty promocją. Sięgając po niego miałam jednak obawy co do zapachu, który wielu osobom kojarzy się z rybą. Okazało się, że mój nos nie wyczuwa nic takiego, a powiedziałabym nawet, że w mojej opinii jest całkiem przyjemny i delikatny.
W cenie 4zł za 200ml udało mi się dostać całkiem dobry produkt, który jest niebywale pomocny w gorszych chwilach, gdy skóra jest wyjątkowo podrażniona. Pieni się bardzo delikatnie, prawie w ogóle, pozostawia jednak warstewkę ochronną, nie jest to jednak tłusty i bardzo wyczuwalny film. Po wyjściu spod prysznica nie odczuwam tak dużego dyskomfortu, balsam jednak nałożyć trzeba ;) Ze względu na jego słabe właściwości myjące nie sięgam po niego codziennie, zwłaszcza, posiada rzadką konsystencję i nie grzeszy wydajnością. Opakowanie nie przeżyło upadku i już po pierwszym razie zamknięcie nie działa. Za tą kwotę nie ma jednak co narzekać.

Skład krótki, nie obraziłabym się jednak, gdyby witamina E oraz pantenol znalazły się nieco wyżej, przed kompozycją zapachową.
Skład: Glycine Soja, Mipa Laureth Sulfate, Laureth-4, Hellianthus Annuus, Parfum, BHT, Panthenol, Tocopheryl Acetate.


Czy kupię? Bardzo możliwe, choć kusi mnie równie polecana wersja od Nivea, a w kolejce czeka również Isana Med oraz kilka innych kosmetyków :) Warto spróbować, zwłaszcza, że jest tani i łatwo dostępny.
Recenzja: Zabieg intensywnie złuszczający do stóp Cosmabell

14 grudnia

Recenzja: Zabieg intensywnie złuszczający do stóp Cosmabell

Skarpetki złuszczające do stóp to istny hit blogosfery ostatniego pół roku. Dzisiaj kilka słów o efektach jakie daje zabieg oparty na kwasach owocowych zaproponowany przez firmę Cosmabell, o których zapewne już słyszałyście :) Już na wstępie napiszę, że z jego efektów jestem bardzo zadowolona.
Formuła produktu oparta jest na naturalnych ekstraktach ma zapewnić usunięcie zgrubień, 
pękającej skóry, odcisków i szorstkości skóry stóp, a to wszystko w siedem dni. Na trzy tygodnie odstawiłam wszelkie kremy z mocznikiem, choć szczerze powiedziawszy, wcześniej również traktowałam je nieco po macoszemu.
Postępując zgodnie z instrukcją nałożyłam foliowe skarpetki oraz grube, bawełniane, aby wzmocnić ich działanie. Nie polecam przemieszczania się po mieszkaniu, zdecydowanie lepiej jest zrelaksować się przez kolejne dwie godziny i pozwolić im zrobić swoje.W instrukcji nie jest opisane, ale warto jest zmyć lakier z paznokci.
W trakcie zabiegu odczuwałam lekkie rozgrzanie skóry, jednak obyło się bez dyskomfortu czy pieczenia. Po wszystkim posmarowałam stopy masłem shea. Przez kilka dni nic się nie działo. Dopiero 6 dnia naskórek zaczął złuszczać się od palców po pięty.
Należy jednak pamiętać, że nie należy na siłę odrywać naskórka. Na podbiciu i palcach skóra chodziła najdłużej, podobnie jak z zewnętrznej części stóp. Zauważyłam, że im bardziej była sucha i zrogowaciała, tym pozbywałam się jej grubszą warstwą i trwało to dłużej. Po około 10 dniach łuszczenie ustało, a skóra była gładka i miękka. Efekty możecie podejrzeć na fan page Cosmabell, gdzie mniej wstydliwi pokazują swoje stopy przed i po, po samym oglądaniu można stwierdzić, że kosmetyk działa i to całkiem intensywnie. Moje stopy wyglądały bardzo podobnie. Nie chcę zaburzać czyjegoś poczucia estetyki, zdjęcie ukryję więc pod linkiem.
Jedyny minus to cena, 79zł za parę skarpetek. Myślę jednak, że jest to świetny prezent dla osób, które borykają się z takimi problemami, gdzie standardowa pielęgnacja nie pomaga. Możecie je kupić tutaj.
Z ochotą wykonałabym zabieg kolejny raz, przed sezonem letnim, gdy jeszcze będę mogła je nieco ukryć, gdyż łuszczenie jest na prawdę bardzo duże i zwraca uwagę otoczenia ;)
Dajcie znać jakie są Wasze doświadczenia jeśli chodzi o podobne zabiegi! :)

Przepraszam za brak aktywności na Waszych blogach, a także rzadkie wpisy, mam nadzieję, że jakiś czas ta sytuacja ulegnie poprawie.
Podwójne rozczarowanie: Odżywka i wysuszacz Paese

06 grudnia

Podwójne rozczarowanie: Odżywka i wysuszacz Paese

Produktów firmy Paese mam trochę w swojej kosmetyczce i niejednokrotnie je opisywałam. Z większości byłam zadowolona. Zostałam jednak uraczona dwoma produktami do paznokci, które zupełnie się nie sprawdziły, a chwilami powodowały nawet irytację przez niespełnianie swoich podstawowych funkcji.  Dziś post z cyklu: czego unikać.
Nie ma dla mnie nic gorszego, niż wykonać piękny manicure, który zniszczę w ostatnim etapie malowania lub poodpryskuje płatami po jednym dniu. Baza ma więc przygotowywać paznokcie do nakładania koloru, wyrównać powierzchnię, zabezpieczyć płytkę przed przebarwieniami a także przedłużyć trwałość lakieru.

Przez ponad trzy miesiące stosowałam Terapię Witaminową, a przez cały ten czas moje paznokcie przeżywały kryzys, były kruche, łamliwe i rozdwajające się. W przerwach między malowaniem ratowałam się olejkami, liczyłam jednak, że ten produkt choć trochę je wzmocni. Niestety, myliłam się. Co gorsze, każdy kolorowy lakier położony na tą odżywkę po drugim dniu mogłam ściągnąć jednym płatem. Nie mogę mieć tego za złe producentowi, ale z drugiej strony, chciałabym aby baza była kompatybilna z lakierami kolorowymi. Długo schnie. Jedyne, co mogę uznać za plus, to fakt, że  mimo noszenia różnych kolorów ( choć nie używałam bardzo ciemnych) paznokcie nie zżółkły. Przez cały czas stosowania nie zmieniła swojej konsystencji. Za 16złotych/9ml można jednak kupić lepszy produkt.
Kolejnym bublem jest Profesjonalny wysuszacz, który zawiódł mnie okrutnie. Nie liczyłam, że będzie działał niczym Seche Vite, ale byłoby miło, gdyby faktycznie w jakimś stopniu skracał czas wysychania lakieru, albo chociaż nadawał połysk lub niwelował niedoskonałości, tak jak obiecywane jest na opakowaniu. Nic z tych rzeczy. Produkt ma postać płynu o konsystencji wody, którego równomierne
rozprowadzenie po powierzchni jest niemożliwe. Wszystko dzięki pędzelkowi. Jest sztywny, za wąski, na dodatek, mimo ogromnej uwagi i cierpliwości, wykonałam nim sobie piękne dziurki w świeżym lakierze.
Próbowałam go nieco porozklejać, ale na niewiele się to zdało. Być może jest to jednostkowy przypadek i przymknęłabym na niego oko, gdyby faktycznie działał. Nie nadaje połysku, nie zauważyłam również spektakularnych efektów jeśli chodzi o wysuszanie. 
Szanowna Blogerka Zoila określiłaby dzisiejsze zjawisko mianem bublozy. Jakże adekwatnie ;)

Shinybox: październik- listopad

30 listopada

Shinybox: październik- listopad

Kilka dni temu kurier dostarczył mi nowe pudełko Shinybox, przyszedł więc czas na krótkie podsumowanie :) Ostatni box podobał mi się, ale również nie zachwycił. Zdecydowanie na plus zaliczam top coat Seche Vite (2) oraz pięknie pachnący płyn do kąpieli Organique (3). Czekam na miniaturkę ich słynnej maski Anti Age, ale pewnie się nie doczekam ;) Botoksujące płatki Syis okazały się całkiem niezłe, użyte przed imprezą odświeżyły i nawilżyły skórę, wygładziły drobne zmarszczki. Maska TBS uznaję za zwykłą maseczkę działającą doraźnie. Nie mam dostępu do produktów tej firmy, ale z  chęcią wypróbowałabym coś więcej. Produktu Goldwell (1) niestety nie mogę ocenić, ze względu na proteiny w składzie, których po ostatnim przeproteinowaniu kosmetykami Mythos unikam jak ognia ;)
Podobne odczucia co do całej zawartości pudełka mam również w tym miesiącu. Akurat tak się złożyło, że produkty tego typu mam pootwierane, tak na prawdę nie wiem więc, jak je przetestuję. Wszystkie marki są mi znane, ogromny plus jednak za pełnowymiarowość produktów. Oby tak dalej!
Ciekawi mnie maska do twarzy z olejem winogronowym od Bingospa (1) ale nieco się obawiam, pamiętam, że wersja z glinką (bodajże) bardzo mnie uczuliła i podrażniła. Balsam do ciała AA, cóż, balsamów nigdy za wiele, gorzej, że mam problemy z regularnością smarowania ciała ;) Na moje nieszczęście jednak woda w moim mieście kompletnie mi nie służy, co zwiększa tempo denkowania wszelkich maseł.
Matujący puder ryżowy Mariza chyba poczeka na swoją kolej (3), aktualnie używam bambusowego Paese i to na dodatek bardzo rzadko.
Ostatnie dwa produkty pochodzą od marki La Rosa, z którą miałam okazję kiedyś współpracować. W moim pudełku znalazłam lakier w kolorze klasycznej czerwieni (4) oraz mineralny cień do powiek w kolorze Emerald(5), oliwkowej zieleni, która niestety jest niemal identyczna z odcieniem mojej tęczówki. 

Z tego miejsca hejtuję paskudną pogodę i brak dobrego światła! 


Hity blogosfery, które mnie zawiodły

28 listopada

Hity blogosfery, które mnie zawiodły

Lektura blogów niejednokrotnie uchroniła mnie przed zakupem bubli, a jeszcze intensywniej zwracała uwagę na kosmetyki, które są mi do życia koniecznie potrzebne. Jak się okazało, również mi zdarza się zapomnieć, że mimo pisania peanów pochwalnych przez inne blogerki niektóre produkty mają prawo, o zgrozo, nie spełnić moim oczekiwaniom. Poniżej więc krótki spis produktów, które mnie zawiodły w ostatnim czasie i nie tylko.

1. Masło Mythos wanilia i kokos. Lubię naturalne produkty do ciała, a wizja pięknego zapachu dodatkowo mnie zachęciła. Niestety, woń jest wyjątkowo nieprzyjemna dla mojego nosa, nie wyczuwam w niej ani krzty słodyczy. Raczej powiedziałabym, że pachnie chemicznie...Bardzo ciężko wsmarowuje się w ciało, marze się, nie wchłania. Cóż, Grecja nie tylko nie dla mnie, Obsession też narzekała, więc nie czuję się zbytnio osamotniona.
2. Lekki krem brzozowy Sylveco. Pamiętam, że przed samym otwarciem kremu byłam nieźle podekscytowana, ale mój zapał został nieco ugaszony przez wpis Urban, która zwróciła uwagę na film, jaki pozostawia na skórze. Jak się okazało, było to jedyne, co go zdyskwalifikowało. Nie współgra z podkładami mineralnymi, nie zauważyłam również aby niewiarygodnie nawilżał skórę. Szkoda, wielka szkoda, a miał być hit.
3. Maska do włosów suchych i zniszczonych Biovax. Była to moja pierwsza, a zarazem najbardziej polecana na tamten czas maska tej marki. Po jej użyciu z włosami działo się coś dziwnego, jednego dnia wyglądały bardzo dobrze, a przy innej okazji wydawały się być czymś oblepione, obciążone, smętne, niezależnie od ilości nakładanego produktu i czasu jego trzymania. Inne wersje sprawdzają się o wiele lepiej.
4. Maska drożdzowa Babuszki Agafii. O niej już wspominałam, ale również mogę uznać ją za zawód roku. Miał być zachwyt, cud, miód i orzeszki, a prócz pięknego zapachu otrzymałam niedostatecznie nawilżone, niedociążone włosy i przyśpieszone przetłuszczanie po nałożeniu na skórę. Znam lepsze rosyjskie produkty.

A co Was ostatnio rozczarowało?
Dwa razy TAK: Flos lek płyn micelarny, Pharmaceris żel do mycia twarzy

23 listopada

Dwa razy TAK: Flos lek płyn micelarny, Pharmaceris żel do mycia twarzy

Stosunkowo rzadko piszę o pielęgnacji twarzy, najczęściej pojawiającym się tematem są włosy i wiem, że to takie wpisy najbardziej lubicie. Dzisiaj jednak nieco odbiegnę od tematu, bo mam do przedstawienia dwa bardzo dobre produkty marki Pharmaceris i Flos lek. Myślę, że raz na jakiś czas takie posty będą się pojawiać.
Największym, pozytywnym zaskoczeniem okazał się nawilżający fizjologiczny żel do mycia twarzy i oczu.
Najczęściej po demakijażu tego typu produktem odczuwałam niemiłe wysuszenie i ściągnięcie twarzy. Tutaj jednak nic takiego się nie dzieje, jest niebywale łagodny, używałam go nawet po peelingu kwasowym. Dzięki formule duo aktywnej może być stosowany zarówno przy użyciu wody jak i bez. Nie zauważyłam pogorszenia stanu skóry, gdy w gorszych okresach stosowałam go jedynie na wacik. Nie radzi sobie jednak z demakijażem oczu, ale mogę mu to wybaczyć, zazwyczaj zmywałam je płynem Flos lek, o którym poniżej. Plus za dobrze działającą pompkę i wydajność. Ma delikatny, prawie niewyczuwalny zapach, w składzie jednak nie znajdziemy kompozycji zapachowej. Za 190ml zapłacimy około 25zł ale uważam, że warto i gdy wykończę moje zapasy bardzo prawdopodobne jest że sięgnę po niego ponownie.
Kolejnym godnym polecenia według mnie produktem jest płyn micelarny Flos lek z serii Arnica. Mam mały problem z naczynkami, głównie na policzkach, nie żyłam jednak złudzeniami, że jeden kosmetyk w mgnienia oku je zlikwiduje. Obecnie w tym kierunku stosuję olej z marakui. Wracając jednak do tematu, temu micelowi nie mogę nic zarzucić. Dobrze radzi sobie z makijażem oczu, nie podrażniając ich. Na co dzień używam podkładu mineralnego AM i wodoodpornego eyelinera (którego właściwości w tym kierunku okazały się być bardzo słabe). Linię rzęs zazwyczaj dla pewności przecieram patyczkiem kosmetycznym. Ma ładny, delikatny zapach. Wydajność na plus. Jedyne, czego mogę się przyczepić to dziurka, która wylewa zbyt dużo kosmetyku.
Za 200ml należy zapłacić w aptekach około 15zł. Co do samej redukcji naczynek, ciężko jest mi stwierdzić, ale na pewno im nie zaszkodził ;)
Będąc w temacie płynów micelarnych, mam wrażenie, że po przywróceniu płynu Be Beauty z Biedronki jego jakość się pogorszyła. Zaczął mnie podrażniać i nie wiem, czy przypadkiem mnie nie zapycha. Jak to możliwe? :<
NOTD: Czerwień

20 listopada

NOTD: Czerwień

Dzisiaj króciutko o lakierze, do którego żywię dość mieszane uczucia. Z jednej strony zauroczył mnie piękny, zimny odcień czerwieni, a z drugiej, piaskowa struktura kompletnie mi tutaj nie pasuje:


Jakiś czas temu pokazywałam już piasek, pudrowo-różowy i z chęcią używałam go całe wakacje, tutaj jednak nie jestem specjalnie przekonana. Kryje jednak świetnie, na upartego wystarczy jedna warstwa. Ma dobrze przycięty pędzelek i konsystencję. Trwałość do trzech dni na bazie Eveline 8w1. Cena dość wysoka, około 16zł.
Zgubiłam pędzelek do odmywania skórek, wybaczcie więc niedociągnięcia ;)
Co nowego?

14 listopada

Co nowego?

Po bardzo długim zastanawianiu się, odkładaniu zakupu w nieskończoność zdecydowałam się jakiś czas temu na kupno znanego i polecanego top coatu Essie- Good to go. Buteleczka o pojemności 13.5ml to koszt około 35zł na allegro, ale w większych miastach można go bez problemu dostać w Hebe, którego w Lublinie niestety nie uświadczę.
Przekonały mnie zapewnienia innych blogerek o niegęstniejącej konsystencji. Jak na razie używam go stanowczo za krótko, lecz na dzień dzisiejszy jestem nieco zawiedzona brakiem efektu żelowych paznokci, który uzyskiwałam dzięki Seche Vite.
Nie skreślam go jednak na starcie, być może przy bliższym poznaniu polubimy się o wiele bardziej. Na KWC oceny są bardzo różne, a jaka jest Wasza?
Aktualizacja włosów: listopad

09 listopada

Aktualizacja włosów: listopad

Nie pamiętam, kiedy robiłam ostatnio aktualizację włosów, ale fakt faktem, niewiele się zmieniło przez ten czas. Muszę jednak przyznać, że zmiana wody wpłynęła niekorzystnie na skórę głowy, przez co jestem zmuszona myć je zdecydowanie częściej. Przez ostatnie dwa miesiące podcinałam je aż trzy razy, przy czym ostatnio próbowałam wrócić do kształtu U (dzięki, Diana:*) Kusi mnie, by skrócić je mocniej.
Zauważyłam, że kolor jest inny, chyba szampon stopniowo się wypłukuje, nie malowałam ich już siedem miesięcy! Na szczęście mój odrost lekko zrudział o dziwo więc nie rzuca się tak bardzo w oczy. Końcówki nadal są jeszcze miejscami jaśniejsze. Trochę za mało skupiłam się na olejowaniu i nie stosowałam Khadi, ale wydaje mi się, że wypadają już nieco mniej.
Na dniach dotrze do mnie paczka z nowymi, rosyjskimi kosmetykami, a co zamówiłam będziecie mogły podejrzeć prawdopodobnie na facebooku :) Podpowiem, że kilknęłam same nowości, dwie maski, dwa balsamy i olejek do twarzy ;)
Shinybox: wrzesień- październik

07 listopada

Shinybox: wrzesień- październik

Jak ostatnia prezentuję najnowsze, październikowe pudełko Shinybox, które przywędrowało do mnie już tydzień temu. Domyślam się więc, że zawartość będzie Wam znana :) Niestety, ostatnio brakuje mi czasu na przyjemności, do których należy ten blog. Ale do rzeczy. 

Kilka słów o poprzedniej edycji, która ani mnie nie rozczarowała, ani nie zachwyciła:
 Najbardziej spodobało mi się serum do włosów Tony& Guy (1), które noszę w torebce i ratuję się w kryzysowych sytuacjach, zwłaszcza, że elektryzowanie się ich nie jest żadną nowością. Róż Paese (2) był jedynie odrobinę dotknięty dla sprawdzenia pigmentacji, która jest bardzo dobra. Niestety, jestem antytalentem w kwestii modelowania twarzy. Trafił mi się piękny, jasnoróżowy odcień ze złotym połyskiem. Szampon Phenome (3) mimo ciekawego składu, w którym znajdziemy wyciąg aloesu nie zachwycił mnie. Nie podrażnia skóry, ale co za
tym idzie, włosy szybciej straciły na świeżości. Kredka Glazel (4) to kolejny produkt, który został ledwo przestestowany z prostej przyczyny- na codzień używam eyelinera. Ma ładny odcień czerni, trzyma się przyzwoicie. Mleczko do ciała SFS (6) to kompletne nieporozumienie. Słyszałam wiele dobrego o tej firmie, jednak ma bardzo wodnistą konsystencję, parafinę w składzie, nie nawilża spektakularnie. Nie odpowiadał mi również zapach.

Pudełko październikowe o myśli przewodniej Think Pink spodobało mi się bardziej, głównie ze względu na top coat Seche Vite (2) oraz korzenny płyn do kąpieli Organique (3). Otrzymałam również bransoletki, ale zaginęły w akcji i nie mogłam ich znaleźć. Proszę o wybaczenie ;) Cieszyłam się na informacje o marce TBS ale trafiła do mnie saszetka maseczki nawilżającej (5). Kuracja Goldwell (1) również nie spowodowała u mnie większego zachwytu, zwłaszcza, że w składzie znajdują się proteiny, których moje włosy nie lubią :(
Reasumując: jest lepiej niż poprzednio, ale nadal nie czuję się rzucona na kolana.

Na dniach ukaże się aktualizacja włosów a także planuję poczynić zakupy w sklepie z rosyjskimi kosmetykami. Dajcie znać, na co powinnam zwrócić uwagę, może skuszę się na coś z Waszego polecenia:)
Recenzja: Organic shop, balsamy do włosów oliwa z oliwek/ winogrono

02 listopada

Recenzja: Organic shop, balsamy do włosów oliwa z oliwek/ winogrono

Jeśli ktokolwiek zapytałby mnie o to, po jaki typ produktu do włosów sięgam najczęściej bez wahania odpowiedziałabym, że jest nim balsam. Do codziennego stosowania jest to zdecydowanie najlepszy wybór, a od jakiegoś czasu prócz wszelkich rodzajów kosmetyków Seboradin wybieram również rosyjskie. Tym razem zapraszam na recenzję odżywko-balsamów od Organic shop.
Przy kompletowaniu ostatniego zamówienia zerknęłam na nieznaną mi markę Organic shop, która w ofercie miała pełno balsamów do włosów. Ostatecznie skusiłam się na dwa, na początek, w cenie 22,90zł za sztukę. Recenzji niestety było mało, zaryzykowałam jednak, co zaowocowało jednym ulubieńcem jakim jest wersja miód i winogrono. Co urzekło mnie na samym początku to wspaniałe, apetyczne zapachy, w przypadku tej wersji to prawdziwe mistrzostwo, choć nie wiem, czy na pewno rozpoznałabym tenże owoc.
Balsam nie obciąża, nie przetłuszcza włosów, a nadaje im blask i miękkość. Świetnie wygładza, a włosy bardzo dobrze się układają. Wersja oliwa i olej arganowy jest zdecydowanie bardziej bogata (co widać w składzie), niesamowicie nawilża, ale w moim jest nieco aż nadto treściwa na codzień, lepiej sprawdza się jeśli nie nałożę wcześniej oleju. Będzie dobrym wyborem dla osób z suchymi, zniszczonymi włosami, niż zdrowymi i długimi jak moje, może je obciążyć.
Konsystencja produktów jest idealna, bardziej przypominająca odżywkę. Nie odpowiada mi sposób otwierania i duży otwór, ale mogę przymknąć oko.
Składy przyjemne, raczej nie ma się czego przyczepić. Zgodnie z obietnicą brak jest tu SLS i silikonów.
Z chęcią sięgnę po inne balsamy tej firmy, choć znów będzie to zakup w ciemno...Miejmy nadzieję, że ponownie się nie zawiodę :)
W sklepie Pauli ekopiekno.pl trwa aktualnie promocja na tanią wysyłkę do paczkomatów, od  30zł jest ona bezpłatna :)
NOTD: Punk rock

29 października

NOTD: Punk rock

W wakacje z chęcią sięgałam po lakier Rimmel w pięknym, koralowym odcieniu, a przy zmianie aury przyszedł czas na ciemniejszy kolor, z tej samej serii Salon pro.
Punk rock to szarość z nutą granatu lub fioletu, zależnie od światła:
Kryje po dwóch warstwach, ma gruby, dobrze przycięty pędzelek. Niestety, na paznokciach nie wytrzymał zbyt długo, a każdy ubytek mocno rzucał się w oczy. Schnie szybko, na zdjęciu bez żadnego top coatu.
Cena dość wysoka, około 15zł w Rossmannie. Zauważyłam, że wszystkie bardzo polecane lakiery na moich paznokciach zupełnie się nie sprawdzają, jak przykładowo seria Golden rose rich color.
Przegapiłam...

25 października

Przegapiłam...

...drugie urodziny tej strony! Co ze mnie za blogerka? ;)


Równo 22 października powstał pierwszy post. Przez ten czas wiele się zmieniło, dziękuję, że wciąż jesteście ze mną, mimo, że czasem brakuje mi systematyczności!
Jesienna wishlista

24 października

Jesienna wishlista

Spisów jesiennych must-have coraz więcej, a że również mi od dawna po głowie chodził kolejny wpis tego typu przygotowywałam małą grafikę, która skutecznie będzie mi przypominać, co powinnam kupić w pierwszej kolejności :) Sama bardzo lubię oglądać takie wpisy u innych, mam nadzieję również, że podpowiecie i polecicie mi jeden kosmetyk, którego nadal poszukuję. O tym poniżej :)


1. Ogrzewacz do dłoni. Serduszkowy był dostępny rok temu w Pepco, teraz jednak mam dość daleko, a w żadnym innym sklepie nie natknęłam się na taki gadżet. Przyda się, choć ostatnio na szczęście mało podróżuję, a i pogoda dopisuje.
2. Komin w ładnym kolorze, najchętniej kobaltowym. Muszę rozejrzeć się za takim miękkim otulaczem w ciuchlandzie, bo szkoda jest mi wydać pięćdziesięciu złotych w HM czy innych sieciówkach.
3. Olejek do twarzy Planeta Organica Marakuja. Naczytałam się o jego wspaniałych właściwościach antyoksydacyjnych, nawilżających i chcęęęęę go! Kliknę przy najbliższym zamówieniu w sklepie z rosyjskimi kosmetykami.
4. Carmex wiśniowy. Mimo, że mam spory zapas kosmetyków do ust, z  chęcią wróciłabym właśnie do niego. Mój zdecydowany faworyt, wielokrotnie przewijał się na blogu.
 5. Eyeliner, właściwie nie firmy Rimmel. Poszukuję taniego, o dobrej pigmentacji i dostępności. Polecicie coś?
6. Krem Anida, który rekomendowałyście mi pod ostatnim wpisie. Muszę wybrać się na poszukiwania, chyba nie ma go w Rossmannie?
Ratunek dla dłoni od Lirene

22 października

Ratunek dla dłoni od Lirene

Co kojarzy mi się z nastaniem jesieni prócz ciągłych opadów deszczu? Wiecznie przesuszone, szorstkie dłonie, co jest dla mnie stosunkowo nowym problemem i nie wiem do końca jak sobie z nim poradzić. Na noc posiłkuję się masłem shea wzbogaconym olejem migdałowym, jednak jest to zdecydowanie zbyt tłusty i treściwy produkt, bo stosować go w ciągu dnia. Wciąż szukam ideału, dotychczasowe kremy zaczęły zawodzić. Czy Krem Ratunek marki Lirene poradził sobie w pierwszych zimniejszych dniach? O tym poniżej w bardzo krótkim poście.
Ma lekką, nietłustą konsystencję, wchłania się do matu, nie pozostawiając tłustej warstewki. Odnoszę wrażenie, że delikatnie otula szorstką skórę, nie pozostawiając ją lepką. Niweluje uczucie ściągnięcia i nawilża dłonie, choć niestety, nie jest to efekt długotrwały, aplikacje należałoby dość często powtarzać.
Posiada delikatny, specyficzny zapach, który niekoniecznie mi odpowiada. Całość jest zamknięta w małej, zgrabnej tubce o pojemności 50ml, która z powodzeniem zmieści się w kurtce, a tym bardziej w obszernej damskiej torebce.
W składzie zgodnie z obietnicą wysoko znajduje się masło shea, ale również parafina i gliceryna.
Cena to około 7zł w drogeriach Rossmann. Produkt nie zachwycił, ani również nie rozczarował. Szukam dalej :) Może coś polecicie? Słyszałam o kremie Anida z woskiem pszczelim, chyba skuszę się na niego kolejnym razem.
Wybawca - olej tamanu

18 października

Wybawca - olej tamanu

O oleju tamanu dowiedziałam się dawno, z filmiku Nissiax, która zachwalała go jako panaceum na wszelkiego rodzaju ranki, wypryski i inne, mało ciekawe rzeczy, które lubią pojawiać się na twarzy w najmniej oczekiwanym momencie. O ile nie sprawdził się u mnie we wszystkich tych kwestiach, to zdecydowanie pomógł mi podczas ostatnich kilku dni.
Na facebooku narzekałam na długie i męczące przeziębienie. Do tego czynniki takie jak stres, przemęczenie zaowocowały piękną opryszczką. Niestety, ostatnio każda najmniejsza niespodzianka goi się bardzo trudno, a co dopiero zimno. Nieco zniechęcona, bo na typowe, trądzikowe zmiany nie zadziałał jakoś wybitnie sięgnęłam po niego. Okazało się, że świetnie uzupełnia kurację, pięknie goi i leczy rankę, skrócił czas paskudnego wyglądu do dwóch, trzech dni. Skóra przestała się również nadmiernie łuszczyć i wysuszać. 
Olej tamanu ma intensywny, korzenno zapach i zielono-brązową barwę. Można go kupić w większości sklepów z półproduktami, mój akurat jest firmy Paese z wygodną pipetką. Jeśli macie podobne problemy jak ja podczas spadków odporności to polecam się zaopatrzyć, może uratować życie :) Jeśli macie swoje sposoby na walkę z zimnem, to chętnie poczytam!
Kuracja zwalczająca jesienne wypadanie włosów- rozpoczęta!

12 października

Kuracja zwalczająca jesienne wypadanie włosów- rozpoczęta!

A raczej rozpoczęła się już dobry miesiąc temu, jeśli miałabym być dokładna :) Dopiero niedawno jednak skusiłam się po raz pierwszy od bardzo dawna na suplement diety, co czyni moją kurację kompletną. Dodatkowo, rozpoczęłam stosowanie nowego dla mnie produktu, jakim jest skoncentrowany szampon wzmacniający Pharmaceris, który czekał na swój czas dobre pół roku.
Jak na razie mogę powiedzieć, że mocno obciąża włosy i przyśpiesza przetłuszczanie włosów, mimo zawartego SLES :( Staram się używać go co drugie mycie. Ze względu na intensywny, czerwony kolor nie jest polecany do włosów blond, może zmieniać ich odcień. Dam mu jeszcze szansę i będę stosować w zestawie z moim ulubionym olejkiem na skórę głowy- Khadi przyśpieszającym porost, o którym już wspominałam dobry rok temu. Zauważyłam już wysyp baby hair, zwłaszcza na linii czoła, co mnie bardzo cieszy.
Co do wspominanego suplementu diety, wybrałam produkt dobrze znanej marki L'biotica ze względu na bogaty skład i konieczność przyjmowania tylko jednej tabletki. Zazwyczaj takie produkty nie dają szczególnych efektów, ale uznałam, że spróbuję, zwłaszcza, że nie mam zbyt wiele czasu na gotowanie ziółek, a zbiera bardzo dobre opinie. Koszt 30 tabletek to około 20zł. Zainteresowane osoby mogą podpatrzeć skład na stronach aptek internetowych :)
Mam wrażenie, że włosy wypadają już nieco mniej, ale przede mną długa droga. Jesienne wypadanie włosów jest naturalne, ale zależy mi na ich szybkim odroście i wzmocnieniu.

Jakieś plany na weekend? Ja wybieram się na spotkanie z Ejndzel, a jutro widzę się z moją czytelniczką Dorotą. Będzie śmiesznie. Pozdrowienia dla Was!

Seboradin zaprasza na konkurs

11 października

Seboradin zaprasza na konkurs

W imieniu jednej z moich ulubionych marek chciałabym Was zaprosić na konkurs, w którym do wygrania jest zestaw produktów o wartości 200zł (nagroda główna) :)

Zadaniem konkursowym jest przygotowanie stylizacji fryzury zgodnej z jesiennymi trendami. Na zgłoszeniu musi być widoczna kartka "Jesienne inspiracje Seboradin", co ważne, aby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji.
Trzy pierwsze nagrody przyznawane są przez Jury, a dwie kolejne mają możliwość  wygranej dzięki największej ilości głosów. Zgłoszenia należy przesyłać poprzez facebookową aplikację, tutaj, a więcej informacji znajdziecie na fan page.
Konkurs trwa od dzisiaj do 31.10.2013r.

Powodzenia! :)

Recenzja: Loreal, Tusz Volume Million Lashes Noir Excess

08 października

Recenzja: Loreal, Tusz Volume Million Lashes Noir Excess


Używam niedrogich tuszy, co można zauważyć po moich recenzjach na blogu. Maskara za czterdzieści czy pięćdziesiąt złotych jest dla mnie abstrakcją,  być może dlatego, że z większości produktów jestem zadowolona, nie oczekuję bowiem spektakularnych, teatralnych efektów.  Chcę, by rzęsy były przede wszystkim pięknie wydłużone i rozdzielone , mam alergię na sklejone nóżki pająka. Delikatne pogrubienie i nadanie objętości również jest mile widziane.  
Jak dotąd niezaprzeczalnymi  faworytami były tusze do rzęs: Hean, Wonder Oriflame oraz ostatnio, podkręcający Wibo. Z ciekawością podeszłam więc do nowości od marki Loreal. Tusz do rzęs Volume milion lashes  nie jest Wam obcy, pisano o nim już dużo.
Pierwsze użycie nie było udane, okropnie sklejał rzęsy, przy czym chwilami nie pomagało rozdzielanie czystą szczoteczką. Dałam mu więc dwa tygodnie urlopu z nadzieją, że trochę zgęstnieje. Tak też się stało, ale czy produkt powalił mnie na kolana? Powiem szczerze, że nie,  myślę, że po części dlatego, że ma on za zadnie głównie pogrubiać, a nie wydłużać.  Po dwóch miesiącach nie jest suchy,  a gdyby tak się stało, uznałabym to za ogromny minus. Kwiatowo, dość intensywnie pachnie.
Szczoteczka jest spora, silikonowa, taka, jaką preferuję. Czerń jest głęboka i nasycona, zgodnie z obietnicą producenta. Nie kruszy się, ale miałam wrażenie, że pod koniec dnia oczy były lekko poirytowane.  Nie działo się tak zawsze, ale warto o tym wspomnieć.  Nie do końca przekonuje mnie efekt, jaki daje. Rzęsy, mimo rozdzielenia czystą szczoteczką i tylko jednej warstwy są widocznie sklejone. Widoczne jest wydłużenie rzęs, ale ich zlepienie niszczy wszystko, pokusiłabym się o stwierdzenie, że mają mniej objętości niż wcześniej...
Tak naprawdę, czego powinnam wymagać od tak drogiego dla mnie kosmetyku? Czego oczekujecie od tuszy powyżej czterdziestu złotych? Cieszę się, że miałam okazję go przetestować, ta mała, kosmetyczna przygoda nauczyła mnie, że równie dobrze, a czasem nawet i lepiej sprawdzają się u mnie produkty z niżej półki.