NOTD: Gradient widmo

30 maja

NOTD: Gradient widmo

Człowiek się stara, a na zdjęciach nic nie widać. Cóż za niesprawiedliwość ;)

Korzystając z dobrej kondycji paznokci zabrałam się za malowanie. Postawiłam na gradient i muszę powiedzieć, że zapomniałam ile jest z tym zabawy :D Ewentualnie wyszłam z wprawy, zupełnie jak z Konadem.
Niemniej musicie mi uwierzyć, że na żywo gradient był bardziej widoczny i ogólnie prezentował się o niebo lepiej (choć widzę, że idealne wpisuje się w nowy wygląd bloga ^^)


Użyłam lakieru Hean, o ciepłym różowo-wrzosowym odcieniu z drobnym, srebrnym shimmerem i widocznego na zdjęciu My Secret lavender. Całość pokryłam odżywką Paese, gdyż niestety mój Seche vite odmawia współpracy.
Mam nadzieję, że Wasze gradienty są bardziej udane ;)

Ciekawskim pozostawiam link z moim pseudotutorialem cieniowania paznokci.
A tutaj kilka odrobinę ładniejszych zdobień tego typu w moim wykonaniu: 1,2,3,4
 
Miłego wypoczynku:)

Recenzja: Linia kosmetyków Joanna Argan Oil + nowy wygląd bloga:)

27 maja

Recenzja: Linia kosmetyków Joanna Argan Oil + nowy wygląd bloga:)


Jak już się zapewne domyślacie, również zgodziłam się na testy najnowszej serii Joanny Argan Oil. 
Dawno zrezygnowałam już z typowo drogeryjnej pielęgnacji, ale moje włosy robiły ostatnio wszystko, aby utrudnić mi życie: puszyły się, źle się układały. Pomyślałam, że może faktycznie brakuje silikonów w mojej pielęgnacji i dałam szansę polskiej marce.
Dodatkowo, całkiem polubiłam odżywkę bez spłukiwania z lnem, o której już wspominałam. 


Linia arganowa jest kierowana do włosów suchych i zniszczonych. Ja takich stricte nie posiadam, ale jak wiadomo, przy dłuższych włosach końcówki mają dobrych kilka lat, na nadmiar nawilżenia zazwyczaj więc nie narzekają. Producent zapewnia o braku parabenów, czy jest to prawdą, szczerzę mówiąc nie sprawdzałam, bo chemik ze mnie żaden i nie będę się publicznie kompromitować;) Wszystkie kosmetyki bardzo ładnie pachną.

Zacznijmy może od najgorszego, moim zdaniem produktu, a później będzie już tylko milej, miejmy nadzieję.


Spodziewałam się silikonów, to prawda, jednak parafina odrobinę zbiła mnie z tropu. Maska jest dość gęsta, przez co musiałam jej nieco nałożyć, aby całe włosy były nią pokryte. Przez to jest odrobinę mało wydajna w moim przypadku.  To, co ujrzałam po wysuszeniu przeszło moje oczekiwania. W negatywną stronę niestety. 
Włosy były bardzo suche, nieprzyjemne w dotyku. Źle się układały a wyglądem przypominały strąki. Tworzyły się również kołtuny, co tylko potwierdza, jak bardzo ten oto produkt mi zaszkodził. Włosy były delikatnie nabłyszczone co prawda, ale jest to zasługa wyłącznie parafiny. 
 Niezależnie od czasu trzymania maski, za każdym razem działo się to samo. Absolutnie nie polecam tego produktu, chyba, że chcecie się odegrać na wrednej koleżance i go jej podarować ;) Być może kosmetyk sprawdzi się u osób z rozjaśnianymi, ekstremalnie wysuszonymi włosami, ale ręki sobie uciąć nie dam.


Odrobinę przyjemniejszym produktem okazała się odżywka do włosów. Ma standardową konsystencję i wydajność. Nie zauważyłam obciążenia włosów.


Włosy po jej zastosowaniu były wygładzone, całkiem miękkie ale końcówkom zdecydowanie brakowało nawilżenia. Włosy układały się i wyglądały dość dobrze, ale nie jest to produkt moich marzeń i mimo niskiej ceny nie kupię go. 


Myślę, że to typowa, silikonowa, odżywka, która może sprawdzi się u osób mało wymagających, ze zdrowymi włosami, które lubią drogeryjną pielęgnację. Zdecydowanie posiadam lepsze produkty w swoich zbiorach, po które będę sięgać z większą przyjemnością ;)


Do szamponu również mam pewne zastrzeżenia. Dobrze zmywał oleje i ładnie się pienił, dzięki zawartości SLES. Nie wysuszył ani nie podrażnił skóry głowy, jednak przez zawartość olejków  obciążał moje włosy i przyśpieszał przetłuszczanie.  Ma rzadką konsystencję, odrobinę żelową, przez co lubi przeciekać przez palce.

         
Ze wszystkich trzech produktów to jednak jego polubiłam najbardziej. Nie zmienia to faktu, że podobnie jak reszty kosmetyków z tej serii, również jego nie kupię ponownie.


Ceny produktów oscylują od 6 do 7 złotych. Z dostępnością nie ma większych problemów z tego co mi wiadomo. Kosmetyki zostały przesłane mi do recenzji w ramach współpracy, co nie wpływa na moją ocenę.
Pozwolę sobie przytoczyć recenzję FangleFashion. 

facebook/ strona firmy

A co do tytułu, mam nadzieję, że nowy, odświeżony wygląd bloga przypadł Wam do gustu :) Dodałam również menu po prawej stronie bloga, coś w formie najczęściej powtarzających się pytań. Zostało mi uporządkować wpisy w zakładkach i to tyle ze zmian. Mam przynajmniej taką nadzieję:D
Monokolor Paese: Makijaż a nawet więcej :)

24 maja

Monokolor Paese: Makijaż a nawet więcej :)

Jakiś czas temu odezwała się do mnie przemiła przedstawicielka Paese, z pytaniem, czy nie miałaby ochoty przetestować kilku kosmetyków z ich oferty. Jako, że z produktami tej firmy nie miałam w ogóle do czynienia, z chęcią co nie co wybrałam. W ekspresowym tempie przywędrowała do mnie paczka, w której znajdowały się między innymi: cień i kredka do oczu oraz lakier. O reszcie napiszę przy innej okazji ;)


Jako pierwszy, oczywiście lakier z kolekcji Milkshake w odcieniu bardzo zbliżonym do Eveline nr 496. Nudziak ze sporą ilością różowych tonów, czyli coś, co najbardziej lubię. Kryje po dwóch warstwach, świetnie się rozprowadza, ładnie błyszczy (na zdjęciach bez top coatu). Pędzelek odrobinę za wąski, lubuję się w tych szerszych i przyciętych. Ze szczegółów technicznych wspomnę, że buteleczka dokręca się idealnie. Na paznokciach utrzymywał się dwa dni, co jest raczej średnim wynikiem szczerzę mówiąc. Mogła być to jednak wina moich osłabionych paznokci. Cena 13,90zł za 9ml. Nie zawiera toulenu i formaldehydu. Aktualnie mam ochotę na lakier strukturalny, wszystko przez zdjęcia pokazywane przez Alinę ;)


Wybrałam sobie również cielisty cień z serii Kaszmir. W moim codziennym makijażu wyrównanie kolorytu powieki jest wręcz obowiązkiem, niestety. Jest dobrze napigmentowany, ładnie się blenduje. Jak wygląda na oczach będziecie mogły obejrzeć na zdjęciach poniżej ;)
Uwagę zwraca ładne, minimalistyczne opakowanie, choć jest spore, jak i sam cień. Na szczęście jest również leciutkie, co nie przeszkadzało mi w podróżach. Producent niestety nie podał wagi kosmetyku, ale przypuszczam, że jest przynajmniej połowę większy niż wkłady Inglot. W składzie znajduje się mica i krzemionka, pozwolę sobie podlinkować pełny skład. Przypuszczam, że wystarczy mi na conajmniej rok używania, więc jego wielkość w stosunku do ceny, 14,90zł jest całkiem przyzwoita. Ciekawią mnie jeszcze odcienie pastelowe;)


Natomiast wodoodporna kredka w kolorze skóry to coś, czego szukałam od dawna. Nie wiedzieć czemu, ale jej znalezienie urosło do rangi cudu. Zwłaszcza, że wolałam uniknąć wydawania 30zł bądź więcej na taki kosmetyk.  
Na moich wrażliwych oczach wytrzymuje maksymalnie 4-5 godzin, więc mogłabym zakwestionować jej wodoodporność. Gdyby była żelowa i trzymała się odrobinę lepiej, byłaby idealna.


Niemniej jednak konsystencja jest całkiem przyjemna. Nie drapie oka, nie powoduje efektu mgły. Na swatchu wygląda na dość ciemną, ale bardzo ładnie odświeża spojrzenie. Dobrze się temperuje.  Cena 13,90zł czyli całkiem przyzwoita. Zdecydowanie kupię ponownie.


A tutaj makijaż, który zazwyczaj wykonuję. Bez szaleństw, jak widać ;) Myślę, że marka Paese jest odrobinę niedoceniana, ale przypuszczam, że wszystko spowodowane jest słabą dostępnością kosmetyków. Stacjonarnie spotkałam się z nimi w małych, osiedlowych drogeriach. Zdeterminowanym pozostaje sklep online, o tutaj.



Na sobie mam:
Korektor Lioele przypudrowany pudrem Ben Eye pod oczami,
Eyeliner Wibo,
Tusz Celia w tubce,
Cień Paese nr 667,
Kredka do oczu Paese nr 21,

Zauważyłam, że moje posty stają się coraz dłuższe :D 
Swatche: Lakiery Smart Girls Get More

23 maja

Swatche: Lakiery Smart Girls Get More


Ostatnią część swatchy powinnam wrzucić już dawno, jednak ciągle było mi to nie po drodze.
Niestety mam bardzo prostą cyfrówkę, więc gdy przegapię najlepszy czas do robienia zdjęć to nie ma nawet sensu się do tego zabierać. Niemniej jednak zapraszam na krótką prezentację kolorów z wiosennej kolekcji lakierów Smart Girls Get More, które dostać można w sklepach sieci Textil Market w cenie około 5zł ;) Miałam odrobinę za długie paznokcie, ale szczerzę mówiąc, bardzo nie lubię ich piłować, co może wydawać się dziwne, bo z malowaniem nie mam już takiego problemu ;)


Intensywna, pomidorowa czerwień o żelowym wykończeniu. Na zdjęciu 3 cienkie warstwy, nie smuży. Rzuca się w oczy, o ile nie przepadam za czerwienią, to ta jest faktycznie wiosenna.


Kobaltowy kolor, jeden z ładniejszych w kolekcji. Kryje po trzech cienkich warstwach, nie smuży. Ma ładny połysk.


Cukierkowy róż, który powinnam była pokazać już dawno, ale pożyczyłam go którejś z koleżanek ;) Kryje po 3 cienkich warstwach. Nie mam co do niego zastrzeżeń.


Morski odcień, najsłabszy moim zdaniem. Mimo trzech warstw bardzo smużył i widać prześwity. Kompletnie nie zgrywa się z kolorem mojej skóry, ale tutaj wchodzą w grę już moje osobiste preferencje ;)

Pozostałe lakiery możecie zobaczyć tutaj:

Na weekendzie powinien pojawić się makijaż, może niezbyt wymyślny, ale zawsze to jakaś odmiana;)
Niepozorny zdzierak, czyli kilka słów o korundzie

22 maja

Niepozorny zdzierak, czyli kilka słów o korundzie

Pamiętacie mój wpis dotyczący poszukiwań peelingu idealnego? Wiele z Was poleciło mi wtedy korund. Wszelkie pozytywne recenzje spowodowały, że miałam wobec niego ogromne oczekiwania. Czy jestem zadowolona? O tym za chwilę.

Korund mikrokrystaliczny jest używany w gabinetach kosmetycznych do mikrodermabrazji, co spowodowało, że tym chętniej po niego sięgnęłam. Ma postać białych kryształków. Nie przypuszczałabym, że tak drobno zmielony produkt może całkiem nieźle spełniać swoją funkcję.


Liczyłam na dobre oczyszczenie skóry, usunięcie martwego naskórka bez podrażnień. Nadal stosuję maści na receptę,choć raczej punktowo więc na twarzy pojawiają się różne niespodzianki i sporo suchych skórek..
Stosowałam go na różne sposoby, zawsze mieszając w proporcjach około 1:5 z żelem do twarzy, kwasem hialuronowym bądź olejkiem.

Przy pierwszym użyciu z żelem byłam przekonana, że korund w magiczny sposób rozpuścił się i nie działa tak jak powinien. Delikatnie masowałam jednak skórę przez kilka minut, uważając na okolice oczu.
Po zmyciu nie odczułam wysuszenia, co zazwyczaj mi się zdarza, a skóra była gładka, rozjaśniona i miękka. Stosuję go dwa razy w tygodniu, co zapobiega zatykaniu się porów. Co prawda jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju zaskórniki jest już dużo lepiej, ale tym razem wolę im zapobiegać. 


Najbardziej spodobało mi się jednak stosowanie go z olejkiem lub wspomnianym już kwasem hialuronowym. Przy skórze naczynkowej i wrażliwej radziłabym jednak uważać, bo można zrobić sobie krzywdę ;)
Korund spełnia swoją rolę i chętnie po niego sięgam, jest bardzo wydajny. Również cena, stosunkowo dość niska przemawia na jego korzyść. Myślę, że będę go kupować, zwłaszcza, że radzi sobie ze śladami po wypryskach. Nie zmienia to jednak faktu, że z chęcią wróciłbym do peelingu Avonu ale jak się nie ma co się lubi..;)
 Warto pamiętać, że przy intensywnych zabiegach należy unikać słońca (peeling warto więc zrobić wieczorem) i stosować filtry. Aktualnie na twarz nakładam Krem BB Holika Holika do skóry tłustej z wysokim filtrem 30 PA++ ale o nim niebawem.
Korund znajdziecie na praktycznie każdej stronie z półproduktami.

O ile nie jestem ekspertką od półproduktów, to udało mi się ukręcić całkiem fajne serum pod oczy, z którego jestem niezmiernie zadowolona :) Opierałam się co prawda na przepisie Czarszki, ale delikatnie go zmodyfikowałam według własnych potrzeb. Jeszcze trochę poużywam i dam znać, może przy okazji kolejnego wpisu z aktualizacją pielęgnacji twarzy i małą prezentacją.

Wczoraj rozpoczęłam kurację kozieradką, miejmy nadzieję, że się nie zawiodę.



Recenzja: Ampułki Seboradin Forte

19 maja

Recenzja: Ampułki Seboradin Forte

Moja przygoda z kosmetykami marki Seboradin rozpoczęła się już dawno. Pierwszą recenzją, jaką zamieściłam na blogu była to moja opinia na temat balsamu z żeń- szeniem. Stosuję go około trzech lat, z chęcią po niego sięgam, mimo, windujących cen. Co prawda ostatnio zaczął delikatnie obciążać moje włosy przez wiele bardziej polubiłam się z inna wersją, o której napiszę niedługo.
Jak się więc domyślacie, propozycja współpracy była mi bardzo na rękę. Zorganizowałam nawet konkurs, który jak dotąd, był jednym z najpopularniejszych ;)


W związku z odrobinę nasilonym wypadaniem i nadchodzącym sporym stresem postanowiłam wypróbować ampułki Forte. Liczyłam, że będę równie zadowolona jak w przypadku preparatu Radical.
Seboradin, podobnie jak wspominany poprzednik jest kierowany głównie przeciwko wypadaniu włosów. Producent obiecuje nam jednak nieco więcej: przyśpieszenie porostu czy też wzmocnienie i odżywienie cebulek. Stosowałam je około 36 dni, gdyż 5,5 ml spokojnie wystarczyło mi na dwukrotną aplikację. Dodatkowo, dostałam w prezencie kilka luzem od Ejndzel. W samym opakowaniu mamy 14 szklanych ampułek, które posiadają zwykłe, plastikowe korki, nie ma więc problemów z otwieraniem jak w przypadku któregoś z kosmetyków Joanny. Nie posiadają intensywnego, nieprzyjemnego zapachu, czym byłam mile zdziwiona.


Formuła ampułek opiera się na ekstrakcie z papryki, drzewa cytrusowego, chmielu, żeń szenia oraz witamin. Rozpuszczalnikiem jest woda i alkohol. Cały skład prezentuje się w ten sposób:

aqua, alcohol (and) propylene glycol (and) diethylphtalate, peg-60 hydrogenated castor oil (and) panax ginseng root extract (and ) capsicum frutescens friut extract (and) humulus lupulus cone extract, butylene glycol (and) ppg-26-buteth-26-peg-40 hydrogenated castor oil (and) apigenin (and) oleanolic (and) biotinyl tripeptide, peg-40 hydrogenated castor oil, nicothinamide, pyridoxine hydrochloride, benzyl alcohol (and) methylchloroisothiazolinone (and) methylisothiazolinone, parfum, citric acid. 

Producent obiecuje, że produkt nie podrażnia, nie wysusza. Nie czepiałabym się, alkoholowe wcierki najczęściej mają to do siebie, ale ten produkt bardzo, ale to bardzo wysuszył moją skórę głowy. W niektórych miejscach dosłownie sypało się z włosów, a z tyłu głowy powstały dziwne ranki, krostki. Skóra broniąc się zaczęła się dużo szybciej przetłuszczać, mimo, że ograniczałam masaż do minimum. Najczęściej połowę ampułki wylewałam do spodeczka i "wciskałam" w przedziałki. Skóra mogła odrobinę piec ale mijało to wraz z odparowaniem alkoholu. Aplikacji towarzyszyło też uczucie rozgrzania, przypuszczam, że jest to wina papryki.

Nie zauważyłam sklejenia czy też oklapnięcia włosów zaraz po aplikacji, ale jak wspominałam, myłam je trochę częściej. Liczyłam jednak na przyśpieszenie porostu i ku mojej uciesze rzeczywiście urosły zdecydowanie szybciej niż zawsze:


Nie zauważyłam wysypu baby hair, a przykładałam się z wcieraniem zwłaszcza w okolicach czoła, gdzie w jednym miejscu mam zdecydowanie mniej włosów. Co do wypadania włosów raczej się nie wypowiem, gdyż nie było ono ekstremalnie nasilone jak w zimie, a nie chciałabym nikogo wprowadzać w błąd. W każdym razie aktualnie ilość wypadających włosów określiłabym jako normę, ale nie będę przypisywać tego ampułkom.

Koszt produktu to około 30 zł w aptekach czy sklepach zielarskich.

Zdecydowanie nie polecałabym go osobom o wrażliwej skórze głowy. Pod tym aspektem zdecydowanie lepiej wypadł Radical, ale ten zaś posiada w składzie DMDM hydantoin, który również może podrażniać (u mnie na szczęście nic się nie działo). Mając porównanie obu kosmetyków w podobnej cenie, zdecydowanie wybieram Radical. O ile z efektów kuracji firmy Inter Fragrances jestem zadowolona, to miała ona kilka zasadniczych minusów.

Od jutra prawdopodobnie rozpoczynam kurację kozieradką, mam nadzieję, że nie będzie tak strasznie ;)

18 maja



Miło mi, że przybywa Was mimo, że ostatnio nie byłam zbyt aktywna, ale już powoli wracam do żywych i regularnego pisania:)

 Miłego weekendu,
Paulina
O akcji reanimacyjnej paznokci (post dla wytrwałych ;) )

14 maja

O akcji reanimacyjnej paznokci (post dla wytrwałych ;) )

Już na początku roku narzekałam na stan moich paznokci. Początkowo denerwowało mnie tylko ich duże zażółcenie mimo stosowania bazy pod lakier oraz delikatne rozdwajanie się. Nie zawsze miałam czas aby je pomalować, a bez tego straszyły wyglądem. Próbowałam zniwelować to starym znanym sposobem, czyli wcieraniem oliwy z oliwek i sokiem z cytryny. Niestety, nie pomogło, a wraz z biegiem czasu ich stan tylko się pogarszał... Przez ten czas praktycznie nie malowałam ich, chyba, że robiłam swatche lakierów.
Dopiero po prawie pół roku doprowadziłam je do jako takiego wyglądu:
Choć do ideału im daleko, jest zdecydowanie lepiej.
Paznokcie były przebarwione, wysuszone, łamliwe. Poprzez miękkość płytki pojawiały się pod nią małe pęknięcia naczynek krwionośnych. Dermatolog na szczęście potwierdził moją teorię. Wspomniał, że być może jest to wina intensywnego pisania na klawiaturze. Sęk w tym jednak, że nigdy nie miałam takiego problemu! Wszystko wiec zwalałam na miękkość płytki, osłabienie organizmu, ubogą dietę... Przyczyn mogło być mnóstwo, a nigdy nie miałam ich w takim koszmarnym stanie.
Wcześniej stosowałam odżywkę bez formaldehydu, więc to nie ona spowodował ich stan.
 Dodatkowo, bardzo się rozdwajały i szarpały. Pierwszą warstwę płytki mogłam zerwać jednym płatem, wystarczyło tylko delikatnie podważyć:
paznokcie celowo zapuszczone w celu ehem, prezentacji ich stanu.
 Już wcześniej zastanawiałam się nad głośno reklamowanym Regenerum. Zastanawiałam się jednak, co może zmienić mieszanka olejków za 14zł? Jak widać może. To właśnie ona w dużej mierze przyczyniła się do poprawy kondycji paznokci. Po 2 tygodniach zaobserwowałam lepsze nawilżenie oraz delikatne wybielenie. Na dłuższą metę stały się twardsze, wyglądały zdrowiej. Również skórki nie były tak przesuszone. Dodatkowo, dużo szybciej rosły.
Produkt wybrałam sobie w ramach współpracy z kosmetykizapteki.com. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie miałabym okazji przekonać się, że kombinacja olejów macadamia, z pestek winogron, słodkich migdałów oraz witamin rzeczywiście może poprawić ich stan. Stosowałam go regularnie, co najmniej dwa razy dziennie, zwłaszcza, po myciu naczyń, rąk ect.

Tubka z całkiem przyjemnym aplikatorem- pędzelkiem zawiera 5ml produktu. To mało, w porównaniu do jej wielkości, ale nawet przy regularnym stosowaniu wystarcza na długo.
Niestety, jest on niedopracowany, bo zaraz po otwarciu zauważyłam, że ulotka jest wymazana olejkiem...Szkoda, aby kosmetyk się wylewał. Przez to nie nosiłam go przy sobie, stawiałam  pionowo między pędzlami do makijażu.

Jakiś miesiąc temu dostałam od Ejndzel w ramach wymianki kapsułki Dermogal A + E firmy Gal. Słyszałam o nich wiele dobrego, nie zraziły mnie więc jej ostrzeżenia o nieprzyjemnym zapachu...
 Skład mają jak widać całkiem krótki acz treściwy

Na pierwszym miejscu króluje wiesiołek, a na samym końcu wspomniane witaminy.
W opakowaniu, którego koszt wynosi 9zł znajdziecie aż 48 rybek, którym odkręca się ogonki:

Jedna rybka to stanowczo za dużo na jedną aplikację na paznokcie. Dodatkowo, zapach faktycznie nie należy do moich ulubionych, szczerze powiedziawszy, bardzo mnie drażnił. Postanowiłam przelać zawartość 2-3 rybek do wyczyszczonej, małej butelki po lakierze. Dodałam do niej również odrobinę olejku alterra z granatem, który trochę zabił wiesiołkową woń.
Dzięki pędzelkowi aplikacja jest dużo szybsza i wygodniejsza, co zachęcało mnie do regularnego używania. Z ich działania również jestem zadowolona, nawilżają i nabłyszczają paznokcie. Podobnie jak Regenerum dbają o skórki. 

Oba produkty mogę Wam polecić, jeśli borykacie się z problemami podobnymi jak moje.

Aktualnie powoli wracam do malowania paznokci, choć nie noszę go już non stop ;)
Jako podkład stosuję Terapię Witaminową od Paese. Narastające skórki (głównie na palcu wskazującym i kciuku) usuwam mleczkiem tej samej firmy. Ciężko jest mi je oceniać, bo to pierwszy produkt tego typu. Mam nadzieję, że uchroni mnie przed bruzdami na płytce, które są spowodowane zbyt silnym odsuwaniem skórek. W moim przypadku dobrze widać to na pierwszym zdjęciu, na palcu wskazującym. Wgłębienie jest nieduże, ale wolałabym ich na przyszłość unikać. Myślę, że na obszerniejszą recenzję obu produktów przyjdzie jeszcze czas:)

P.s W kwestii olejowania paznokci polecam wizażowy wątek, ze zdjęciami przed i po w ramach motywacji: http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=687679

Konkurs: Wygraj jeden z 5 zestawów produktów Blistex

11 maja

Konkurs: Wygraj jeden z 5 zestawów produktów Blistex


Pamiętacie mój ostatni post na temat produktów do ust Blistex? Tym razem aż 5 osób będzie miało okazję przetestować ich produkty na sobie :)
W każdym zestawie znajduje się to, co widzicie poniżej:



Do zgarnięcia jest więc aż pięć zestawów po trzy produkty do ust marki Blistex. 
Jako, że ostatnio organizowany konkurs był blogowy, a ja tak dokładnie nie wiem, jak ma się likwidacja czytnika google do funkcji obserwowania, tym razem warunkiem przystąpienia do konkursu jest obserwowanie mnie poprzez facebooka. Dodatkowo, należy wypełnić poniższy formularz, czyli standard:)




Co i jak, czyli krótkie zasady
1. Organizatorem konkursu jest blog kosmetycznealterego.blogspot.com.
2. Fundatorem nagrody jest firma RADA, dystrybutor balsamów Blistex w Polsce.
3. Aby wziąć udział w konkursie należy wypełnić formularz oraz polubić mój profil na facebooku
4. Zwycięskie odpowiedzi nie będą publikowane.
6. O wygranej poinformuję mailowo. Na kontakt czekam tydzień, w przypadku braku odzewu wybieram inną osobę.
7. Konkurs trwa od 11 Maja 2013 roku do 11 Czerwca 2013 roku, do godziny 24.
8. Wyniki ogłoszę w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu.
9. Jedna osoba- jedno zgłoszenie. 
10. Zgłaszając się do konkursu wyrażasz zgodę na przekazanie Twoich danych osobowych firmie RADA w celu wysyłki nagród (na terenie Polski).
11. Nie biorę odpowiedzialności za ewentualne spóźnienia w wysyłce leżące po stronie firmy
12. Pełnoletność nie jest wymagana.

Powodzenia :))


Aktualizacja włosów: Maj

09 maja

Aktualizacja włosów: Maj

Z niedowierzaniem spoglądam na tytuł. Jak to, MAJ? Nie zauważyłam nawet kiedy zrobiło się pięknie zielono. Myślałam, że ta zima już nigdy się nie skończy. Za jakiś czas rozpocznę baaardzo długie wakacje, mam zamiar dobrze je spożytkować :D Przede wszystkim wrócę do czytania książek. Przez ostatni rok zajmowałam się tylko i wyłącznie tym, co konieczne, więc przez moje ręce przewinęło się niewiele lektur nieobowiązkowych. 

Niemniej jednak dzisiaj miało być o włosach. Przez cały kwiecień niewiele z nimi robiłam, nie olejowałam na noc i widzę, że chyba im tego brakuje. Dodatkowo stały się niesforne, kapryśne. Raz wyglądają świetnie, raz widzę suche strączki. W porównaniu widać, że były bardziej gładkie, choć być może to wina światła. Zdecydowanie potrzebują kolejnego podcięcia, mimo, że miesiąc temu ścięłam 3-4cm. Od napisu w dół (mniej więcej, choć przy porównaniu dodałam go na chybił trafił) delikatnie widoczna jest moja rozjaśniana długość, przez wielu nazywana ombre. W moim mniemaniu byłoby to paskudnie wykonane rozjaśnianie, ale grunt, że jest ich coraz mniej.

Na zdjęciu miałam podpiętą grzywkę więc może to dziwnie wyglądać ;)


Już od 25 marca stosowałam ampułki Seboradin Forte, mające przeciwdziałać nadmiernemu wypadaniu włosów, a co za tym idzie odżywiać cebulki i przyśpieszać porost. Z jakim skutkiem? Oceńcie same:


Meds powiada, że urosły sporo. Mi samej ciężko stwierdzić ile dokładnie, choć chyba więcej niż zwykle. Mam kilka sporych zastrzeżeń co do tego produktu, ale chyba lepiej będzie gdy napiszę kompletną recenzję, ze zdjęciami, składem i wszystkim, co potrzebne.

Kusi mnie kilka produktów do włosów, głównie rosyjskich, ale najpierw coś zużyję, a dopiero będę później będę sobie fundować nowe kosmetyki. Dodatkowo, marzy mi się nowy sprzęt, bo mam dosyć pokazywania zdjęć zrobionych kalkulatorem, ale nie wiem, co z tego wyjdzie.

Kto nie śledzi mnie na facebooku pewnie nie wie, że szykuję coś dla Was :))
Szczegóły wkrótce.


Związywać, nie związywać?

05 maja

Związywać, nie związywać?

Wraz ze stresem przyszła również niemoc twórcza, a co za tym idzie nie mam zbytnio weny na pisanie wymyślnych postów. Miejmy nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy, a dziś zapraszam Was na bardzo krótki post dotyczący trochę banalnego dla niektórych problemu. Konkretniej mowa o tym, co robić z włosami, gdy kładziemy się do snu. Oczywiście, nie mogę wypowiadać się za kogokolwiek, ale opiszę co robię ze swoimi długimi (może nadto już) włosiętami. Od siebie dodam, że straszzzznie mnie denerwują ostatnio, puszą się, stały się przesuszone, wyglądają źle i tak samo się układają. Ale mniejsza o to.


Przechodząc do konkretów. Przed snem zawsze dokładnie rozczesuję włosy moją szczotką TT
i zazwyczaj (choć nie zawsze) nakładam na nie odrobinę odżywki bez spłukiwania Joanna Len i Rumianek. Ma lekką konsystencję, dobrze ujarzmia włosy, nadaje im miękkość. Jest to mój drugi produkt tego typu, bo jak dotąd, zupełnie nie przepadałam za tą formą kosmetyku. Po wcześniejszych przejściach z Ziają Plantica , która nie robiła zupełnie nic nie byłam przekonana, ale uznałam, że korzystna cena 5zł i opinie wizażanek to odpowiednia zachęta. Używałam ją z powodzeniem całą zimę i na pewno kupię ponownie.


Dzięki temu, że nakładam ją przed snem włosy rano wyglądają bardzo dobrze, są wygładzone, ale jest to również zasługa mojego związywania ich w lekki koczek z tyłu głowy. Nie stosuję frotek, jedynie dwie, dłuższe niż zwykle wsuwki:


Spanie w rozpuszczonych powodowało, że rano były bardzo spuszone, bardziej suche. Jednak gdy muszę mieć idealnie proste włosy, albo są zaraz po myciu związuje je frotką z HM lub satynową z centro.

Chodzą pogłoski, że spanie w związanych jest niezdrowe dla cebulek,a w rozpuszczonych już dla samych włosów. Myślę jednak, że wszystko zależy od długości, ich stanu oraz oczywiście naszych osobistych preferencji więc nie ma jednego, najlepszego sposobu.

NOTD: Faworyt

01 maja

NOTD: Faworyt

Powoli wracam do malowania paznokci, co niezmiernie mnie cieszy :) Od stycznia przeszły kuracje sokiem z cytryny i oliwą, Regenerum i innymi specyfikami, o których napiszę niedługo. Mam nawet udokumentowane, w jak złej kondycji były, a pierwszy raz widziałam u siebie coś podobnego.
Zdobyłam również nowy base coat, więc liczę, że uchroni mnie przed ponownymi przebarwieniami.

Dzisiaj jednak mam do zaprezentowania najładniejszy, moim zdaniem lakier z wiosennej kolekcji Smart Girls Get More. Zdjęcia w słońcu, którego ostatnio nie brakowało.

Numer 159 to intensywny, choć trochę rozbielony pomarańczowy odcień, z widocznymi różowymi tonami. W buteleczce wygląda mniej żarówiasto, co możecie zauważyć. Kryje po 3 cienkich warstwach, jednak dość mocno smuży. Schnie w normie, trwałość do trzech dni bez top coatu.
Mój seche vite odmawia posłuszeństwa, muszę więc zakupić Restore, bo żal mi wyrzucić połowy buteleczki. 
Koszt 5ml lakieru to około 5 zł w sieci Textil Market.

Zostało mi jeszcze 4 lakiery do pokazania i myślę, że niedługo będzie można zobaczyć całą kolekcję na blogu. Pokazywałam już odcienie neonowe oraz różowe, choć żaden nie spodobał mi się tak jak ten.

Życzę Wam wspaniałej majówki;)
P.