Kompendium wiedzy o kuracji skrzypokrzywą

29 lipca

Kompendium wiedzy o kuracji skrzypokrzywą

źródło
Jednym z najczęściej zadawanych mi mailowych pytań, jakie otrzymuję dotyczą skrzypokrzywy, najpopularniejszego chyba sposobu na przyśpieszenie porostu włosów, uzyskania baby hair oraz oczyszczenia organizmu. Post ma na celu ponowne zebranie wszelkich, podstawowych informacji na temat tej kuracji, bazując na moim doświadczeniu. Zdaję sobie sprawę, że w internecie można znaleźć te wiadomości, być może okaże się on przydatny wszystkim pytającym :)
W moim przypadku najlepiej sprawdziło się połączenie skrzypu i pokrzywy, przy czym każde z roślin ma nieco inne zadanie: skrzyp, dzięki wysokiej zawartości krzemionki wzmacnia włosy, gdyż bierze udział w keratynizacji. Dzięki niemu pasma stają się grube, mocne i lśniące. Potas, mangan i selen stymulują porost włosów. Pokrzywa natomiast oczyszcza organizm z toksyn, działa przeciwłupieżowo i przeciwłojotokowo, a co za tym idzie, zmniejsza się przetłuszczanie skóry głowy i twarzy. Dodatkowo, ogranicza wypadnie włosów podobnie jak i skrzyp.
Myślę, że najlepiej sprawdza się tzw zioło pojedyncze. Kupujemy najzwyczajniej w świecie zmielone liście i łodygi roślin. Najbezpieczniej byłoby samemu zbierać, ale szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy w mojej miejscowości spotkałabym dobrej jakości rośliny, nietknięte chemią. 
Ta opcja jest również najtańsza, paczka 50 g firmy Flos na doz.pl kosztuje około 2zł. Zazwyczaj oba zioła mieszam w jednym pojemniku i tak przetrzymuję.
 
 Gdy zaczęłam interesować się tą kuracją, kupowałam saszetki Herbapolu i zalewałam je wrzątkiem. Tym sposobem otrzymywałam jasnożółty napar. Ostatecznie piję zioła sypane zagotowane chwilę w małym garnuszku (wyłączam minutę po zagotowaniu). Dzięki takiemu przygotowaniu możemy otrzymać większe stężenie krzemu w naparze, który, przy dwóch łyżkach stołowych jest dość ciemny. Pokrzywa nie potrzebuje tak wysokiej temperatury, ale wolę mieć je wymieszane z czystego lenistwa.
Do odcedzenia używam zwykłego sitka.
U mnie wystarczał jeden kubek dziennie tak przygotowanej skrzypokrzywy. Wizażanki najczęściej piją ją w cyklach 2-3 miesiące i jeden miesiąc przerwy.
Po pierwsze, poprzez oczyszczanie organizmu z toksyn możemy spodziewać się wysypu. Jest to sprawa bardzo indywidualna i nie umiem powiedzieć jak długo może on się utrzymywać. Myślę jednak, że jeśli jest on bardzo silny, trwa dłużej niż 2 tygodnie to należałoby się pogodzić z faktem, że kuracja nie jest dla nas. Dodatkowo, napar jest moczopędny(przez co należy przyjmować więcej płynów)  więc musimy wiedzieć, że czekają nas częstsze wizyty w toalecie. Z tego względu nie polecałabym pić jej bezpośrednio przed wyjściem.

Edit: Żaneta podpowiada, że pokrzywa może działać na hormony, a co za tym idzie, przesunąć miesiączkę. Warto o tym wspomnieć. Są również przypadki, gdzie kuracja spowodowała wzmożone bóle podczas menstruacji.
Skrzypokrzywa wypłukuje witaminy z grupy B z organizmu oraz magnez, stąd wspominane przeze mnie przerwy w kuracji. Warto zainteresować się tabletkami Witamina B complex lub pomyśleć dodatkowo nad piciem drożdży. U niektórych brak witaminy B1 powoduje męczące opryszczki, zajady. Podczas jej nie powinno zażywać się suplementów na bazie tych ziół z uwagi na hiperwitaminozę, napar w zupełności wystarczy :)

Jeśli macie doświadczenia w omawianej kuracji dajcie znać! Na pewno Wasze spostrzeżenia będą przydatne dla początkujących osób :)
Ps. Przepraszam za takie formatowanie tekstu, ale oczywiście wredny blogger stwarza problemy, gdy umieszczam jakiekolwiek grafiki w tekście, cuda się dzieją. Być może to wina formatu png, będę musiała to sprawdzić.

Ważne: Na moim facebooku Aleksandra zwróciła mi uwagę, że skrzyp należy do roślin fotoczułych, a co za tym idzie, kuracja podczas ciepłych miesięcy może zaowocować przebarwieniami skóry. Osobiście nie spotkałam się z takimi nieprzyjemnymi efektami, ale warto mieć to na uwadze.
źródło
 
Recenzja: Joanna, Sensual Balsam do ciała i żel pod prysznic

25 lipca

Recenzja: Joanna, Sensual Balsam do ciała i żel pod prysznic

Kosmetyki na bazie kolagenu od kilku lat szturmem podbijają sklepowe półki, gdzie czekają na nas obiecujące opisy producentów na temat zbawiennych właściwości tego białka. Tym razem Joanna wyszła z nową linią produktów do pielęgnacji ciała, a w ramach kontynuacji mojej współpracy otrzymałam żel pod prysznic oraz balsam do przetestowania. Ceny obu oscylują od 6 do 10zł.

Od razu na wstępie napiszę, że okazały się być dla mnie zupełnie neutralne, ani nie zachwyciły, ani również nie zawiodły mnie jak odżywka i maska na bazie olejku arganowego, o których pisałam tutaj.
Po kremowe produkty myjące sięgam raczej w miesiącach zimowych, nie jest to więc kosmetyk, który aktualnie zwróciłby moją uwagę. W obietnice nawilżenia nigdy nie wierzę, ale oczekuję, że skóra nie zostanie wysuszona na wiór. Po wyjściu spod prysznica skóra wymaga nałożenia balsamu, ale nie odczuwałam nieprzyjemnego ściągnięcia. Żel ma odpowiednią konsystencję, nie spływa z dłoni, dobrze pieni się na myjce. Ma delikatny, morski zapach, który nie utrzymuje się zbyt długo. Wydajność określiłabym jako dobrą, nie mam wrażenia, że ubywa go zbyt szybko.
Butelka, mimo gabarytów nie wypada z mokrych dłoni.
W składzie, jak się domyślacie znajduje się SLES a także DMDM hydantoin, związek, który może podrażniać. Wspomniany kolagen znajduje się przed kompozycją zapachową, czyli nie ma źle, ale mogłoby być lepiej. Według producenta nie znajdziemy w nim parabenów, chemik ze mnie żaden, ja ich tu nie widzę. A Wy?
Podobne odczucia mam co do balsamu z tej samej serii. Ma bardzo lekką konsystencję i szybko się wchłania. Nie pozostawia tłustej, lepkiej warstwy. Pachnie intensywniej niż żel, ale nieirytująco. Po zastosowaniu skóra jest miękka i gładka, ale nie jest to znowuż powalający efekt. Sprawdza się w swojej roli, choć do aby dogłębnie nawilżyć skórę lepiej sięgnąć po inny produkt. Stosuję go najczęściej na nogi i przedramiona tuż przed wyjściem, szorstkość jest zniwelowana ale nie odnosiłam wrażenia, że ciało jest nieprzyjemnie oblepione. Ze względu na parafinę obecną w składzie nie mogę używać go na ramiona, dekolt i plecy ze względu na zapychanie i moje odwieczne alergie ;)
W składzie, prócz wspomnianej parafiny, najwyżej znajduje się gliceryna, a tuż przed silikonem- dimethicone również masło shea. Za kompozycją zapachową obecny jest DMDM hydantoin. Nie jest to produkt idealny i stworzony dla mnie jeśli chodzi o ten aspekt, ale nie zrobił mi również krzywdy.

Poszukując informacji na temat innych produktów Joanny natknęłam się na świetne recenzje balsamu Z apteczki babuni z ekstraktem z jaśminu. Pierwszy raz (chyba) widzę, aby kosmetyk tej marki powodował taki zachwyt wśród użytkowniczek KWC. Zerkałam na skład i nie jest on powalający, ale może zawiera on jakiś cudowny składnik? ;)
Więcej informacji na temat kosmetyków tej marki możecie znaleźć na stronie firmy lub facebooku:

facebook/ strona firmy
 Na tym żegnam się i przepraszam za mdłe zdjęcia, mój aparat zwariował na widok pastelowym opakowań :D Dziś czeka mnie podróż, 120km w jedną stronę, jakże ja nie lubię się tak tłuc busami:<
NOTD: Coctail passion

21 lipca

NOTD: Coctail passion

Dawno nie pokazywałam żadnego lakieru, stąd dzisiaj przychodzę z całkiem ładnym odcieniem od marki Rimmel. Rzadko maluję paznokcie, raczej wcieram w nie olejki, Regenerum lub masło shea. Stałam się leniwa w tej kwestii i nie mam ochoty na pokrywanie ich kolorem;)


Coctail passion to intensywny, różowo- koralowy kolor. W buteleczce wygląda na bardziej stonowany. Przy aplikacji odrobinę smuży, na zdjęciu dwie warstwy. Posiada gruby, wyprofilowany pędzelek ale niewiele mi on pomógł, bo o dziwo niewiele brakowało, bym elegancko pozalewała skórki. Ma ładny połysk, ale wiele uroku dodałby mu top coat, którego aktualnie nie posiadam. Zastanawiam się nad Essie Good to go, ale boję się, że zgęstnieje zanim zacznę regularnie malować paznokcie. Trwałość i czas wysychania w normie, do trzech dni bez odprysków.

Za pojemność 12ml trzeba zapłacić około 20zł, zdecydowanie wolałabym, aby był o połowę mniejszy.
Swój dostałam od Magdy- Florencebeauty :) Dziękuję jeszcze raz :)
Z chęcią wypróbowałabym inne odcienie, ale są odrobinę za drogie. Może skuszę się, gdy kolekcja lakierów zdecydowanie się zmniejszy, co zajmie mi trochę czasu ;)
Shinybox: Czerwiec- Lipiec

20 lipca

Shinybox: Czerwiec- Lipiec

Czas leci a ja nadal nie zrecenzowałam mojego pierwszego, jubileuszowego pudełka Shinybox, które na pewno miałyście już okazję widzieć na innych blogach. Jeśli chcecie poznać moją opinię na jego temat, zapraszam na krótkie recenzje produktów oraz prezentację najnowszej, Lipcowej edycji :)
Do suchego szamponu KMS Hair play, który dodatkowo ma ułatwiać modelowanie i teksturowanie włosów podeszłam z zaciekawieniem. Od dawna w kryzysowych sytuacjach używam Batiste. Czytając o zastosowanej specjalnej mące ryżowej byłam pewna, że nareszcie nie będę miała problemów z wyczesaniem produktu. Niestety, drobiny pudru są tak małe, ze oblepiają włosy a cała czupryna jest siwa:( Na plus mogę zaliczyć  ładny zapach.
Paese to dobrze mi znana marka. Trafiła do mnie szminka w płynie w zabójczo intensywnym kolorze ciemnej fuksji (numer 904, który nota bene, na stronie wygląda zupełnie inaczej). Pigmentacja jest świetna, zapach kojarzy mi się z napojem typu Tiger. Przyjemnie nosi się ją na ustach, ma bardzo ładny połysk, jednak niemiłosiernie się rozmazuje, co przy takim kolorze jest niedopuszczalne. Ciekawią mnie jaśniejsze kolory, ale nie wiem, czy się skuszę. Kojarzy mi się z nowymi produktami od Rimmel, Apocalips, choć osobiście nie miałam okazji testować.
Krem do stop Organique to zdecydowanie mocna strona czerwcowego pudełka. Dobrze nawilża, szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Genialnie odświeża i chłodzi zmęczoną skórę. Nie poradzi on sobie z ekstremalnie wysuszoną skórą, ale przed wyjściem jest jak znalazł. Ładnie pachnie, przypuszczam, że jest to zasługa tymianku i szałwi. Nie mam dostępu do ich produktów, a od dawna kusi mnie ich maska Anti-Age.
Peeling cukrowo- solny z masłem shea i zieloną kawą nie zachwycił mnie, ani nie rozczarował. Konsystencja jest gęsta, zbita, cukier nie rozpuszcza się zbyt szybko. Ze względu na zawartość parafiny nie mogę go stosować na ramiona, plecy i dekolt, ale w innych partiach ciała dobrze się sprawdza. Złuszcza naskórek, skóra jest miękka, ale tylko dzięki wspomnianej substancji filmotwórczej. Co kto lubi, zdecydowanie lepiej sprawdziłby się zimą :)
Ostatnim kosmetykiem jest maska 4D firmy Dermo-Pharma w formie nasączonego kompresu w wersji przeciwzmarszczkowej i wygładzającej. Taka forma pielęgnacji to dla mnie czysta abstrakcja, a zaraz po aplikacji mogłabym straszyć resztę domowników. Tkanina jest odrobinę zbyt mokra, chwilami wydawało mi się, że wszystko ścieka na szyję. Efekt, jaki uzyskałam to polepszone nawilżenie cery i niewielkie wygładzenie, ale nie jest to kosmetyk, który mnie do siebie przekonał. W składzie wysoko znajduje się gliceryna.

Tutaj natomiast Lipcowe pudełko, które zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu ze względu na produkty Uriage i Loccitane, które pięknie pachną werbeną :>
Cieszę się również z kosmetyków Grashka, choć aktualnie nie używam cieni ale z chęcią sprawdzę jak sobie radzi. Produkty Wibo, dwa z czterech pełnowymiarowych zostały dodane jako prezent. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale dostałam okropne kolory. Lakier byłby w porządku, gdyby nie brokat. Wolałabym jeden produkt ale o lepszej jakości.
Wiem, że wiele z Was zdecydowało się na kupno pudełka bądź dostaje je tak jak ja, w ramach współpracy. Dajcie więc znać, jak Wasze odczucia :) Liczę, że sierpniowa edycja będzie jeszcze lepsza, a recenzji kosmetyków z tego boxa spodziewajcie się za jakiś miesiąc.

Czego wymagam od jedwabiu do włosów?

17 lipca

Czego wymagam od jedwabiu do włosów?

Zauważyłam, że moje produkty do włosów doznały cudownego rozmnożenia. Zazwyczaj dzieje się to niepostrzeżenie, a o fakcie dowiadujemy się podczas przeprowadzek i gruntownego sprzątania. Okazało się, że mam aż 3 jedwabie do włosów, przy czym z każdego jestem zadowolona ;)
Jednym z popularniejszych kosmetyków tego typu jest serum Biovax z witaminami A+E. Ma bardzo lekką konsystencję, ciężko z nim przesadzić. Ładnie pachnie. Ogromny plus za pompkę. Buteleczka 15ml to koszt około 10zł, czyli wcale tak tanio nie jest jeśli spojrzymy na produkt firmy Marion.
W składzie prócz silikonów znajdują się również olejki: sojowy i z krokosza. Tutaj byłam lekko zaskoczona :D Co prawda wraz z witaminami znajdują się za kompozycją zapachową, ale jest.
Najdłużej jednak używam Jedwabnej kuracji. Buteleczka 50ml wystarcza mi na pół roku bądź więcej. Jest dość gęsty i pięknie pachnie. Koszt to około 13zł w Drogerii Natura.
Pod względem składu jest zdecydowanie najuboższy, ale spełnia swoje zadanie podobnie jak reszta.
Najnowszym nabytkiem, który został podesłany mi przez firmę Biovax jest Eliksir wygładzająco-nawilżający. Zdecydowanie najdroższy ze wszystkich, za 50ml trzeba zapłacić aż 25zł. Pachnie orientalnie, podobnie jak maska, mnie ta nuta zapachowa odrobinę męczy.
Skład jest bardzo bogaty, wszystkie obiecywane olejki: kokosowy, arganowy i macadamia znajdują się wysoko w składzie. Dodatkowo znajdziemy w nim również olej migdałowy, marchewkowy, oraz witaminę A i E.
Nie zauważyłam obciążenia czy przetłuszczania włosów. W zabezpieczaniu końcówek i wygładzaniu sprawdza się dobrze, choć ze względu na cenę raczej przy nim nie zostanę:)
A tu małe porównanie konsystencji, od góry: Biovax A+E, Marion i lekko zółty eliksir również od L'biotica.
A jeśli o włosy, niepotrzebnie narzekałam w ostatniej aktualizacji. Zawsze może być gorzej, prawda? Zwłaszcza, gdy przy niskiej porowatości zafundujemy sobie przeproteinowanie. Nieznajomość składów szkodzi. Aktualnie mam niezłą miotłę na głowie ;)
Aktualizacja włosów: Lipiec

12 lipca

Aktualizacja włosów: Lipiec

Nie przypominam sobie aktualizacji, gdzie włosy wyglądały tak źle, no, może pomijając zdjęcia po wizycie u fryzjera, gdy miałam zafundowany ogon ;) Przez cały miesiąc nie mogłam nad nimi zapanować, większość nowych produktów zupełnie mi nie pasowała, ratował mnie jedynie balsam Seboradin z rzepą (świetny, swoją drogą).
Teraz patrzę w lustrze, to nie wyglądają tak jak tutaj, chyba nie były do końca suche a wtedy faktycznie przypominają siano :P

I jeszcze się odkształciły, zanim ubłagałam kogoś o zdjęcie! Ponownie są za długie, pod koniec miesiąca znów pojadę do mojej osobistej fryzjerki. Dodatkowo, mam zamiar przyciąć boki, bo taka długość i kształt wygląda strasznie.

Aktualnie mam na głowie trzy kolory, naturalny odrost, długość, na której zdeponowały się pigmenty z szamponetki i rozjaśniane końcówki. Nie malowałam ich od połowy Kwietnia, ale chyba będę skazana na taki wygląd przed dłuższy czas. 
Miałam silne postanowienie aby stosować kozieradkę, niestety, lenistwo wygrało. Aktualnie powróciłam do olejku stymulującego wzrost włosów od Khadi. Oby kolejny miesiąc okazał się lepszy ;)
Jeśli odkryłyście jakiś produkt do włosów robiący cuda, dajcie znać! :)
W jaki sposób niszczę swoje włosy?

11 lipca

W jaki sposób niszczę swoje włosy?

Wakacje rozleniwiły mnie do tego stopnia, że nie mam ochoty kiwnąć choćby palcem, nie mówiąc o malowaniu paznokci ( choć nie odczuwam potrzeby posiadania na nich koloru non stop) czy pisaniu postów. Nie traktuję bloga jak pracę czy obowiązek, więc jeśli nie mam weny, to zwyczajnie nie piszę ;) 

Post tego typu z pewnością u kogoś już widziałam, ale nie potrafię sobie przypomnieć, kto był jego autorem. Wujek Google pokazuje kilku, więc oryginalna nie będę. Tknęło mnie jednak, aby napisać kilka słów na ten temat po ostatnim przeglądzie końcówek, kiedy to miesiąc po większym podcięciu zauważyłam sporą ilość włosów do eliminacji  nożyczkami :< Niestety, ale wychodząc z założenia, że włosy są dla mnie, nie na odwrót narażam je na zniszczenia każdego dnia. Oczywiście, staram się je ograniczać, ale zdarza mi się kilka grzeszków. Zresztą, jak każdemu.
źródło zdjęcia

Aktualnie najczęściej noszę związane włosy, ale kompaktową, dość małą szczotką TT ciężko jest mi je uczesać do góry. Powinnam najpierw dokładnie rozczesać, a dopiero później sięgnąć po zwykłą, płaską, kwadratową szczotkę. Z lenistwa jednak tego nie robię, a efektem są zniszczone końcówki. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że bardzo lubię masaż skóry owym przyborem ;)
źródło zdjęcia

Kolejnym błędem, jest częste suszenie. Gdy nie miałam suszarki pod ręką, potrafiłam się bez niej obejść, ale ostatnio denerwują mnie mokre pasma, które wcale nie schną szybko, nawet przy takiej pogodzie. Gdy śpieszę się do wyjścia przestawiam z letniego/zimnego nawiewu na gorący, co raczej przynosi więcej szkody niż pożytku przy mojej strukturze włosów (cienkie i delikatne, ale gęste). Na szczęście sprzęt posiada funkcję jonizacji. 
źródło zdjęcia

Jakby tego było mało, często sypiam z rozpuszczonymi włosami. Do tej pory zawsze, również na noc związywałam je w koczek lub kucyk, ale zaczęło mnie denerwować rozsypywanie się włosów, a gdy upnę je za mocno boli mnie skóra głowy, a dodatkowo, cierpią na tym również cebulki. Zazwyczaj jednak zupełnie nie mam ochoty cokolwiek z nimi robić, strasznie mnie denerwują, ot, mały kryzysik. Fakt, są za długie i muszę wybrać się na kolejne strzyżenie.
źródło zdjęcia

Ostatnim, co mam na sumieniu, jest niezabezpieczanie włosów naturalnym olejkiem, a dopiero później silikonem. Metoda jest naprawdę świetna jeśli chodzi o ograniczenie utraty nawilżenia i zniszczeń, jak dotąd jednak nie udało mi się znaleźć odpowiedniej porcji tego produktu i zazwyczaj kończyło się to tłustymi końcówkami :/

Macie jakieś grzeszki na sumieniu?:D

Spóźnioną aktualizację włosów opublikuję prawdopodobnie jutro, jak dotąd nie było okazji ani fotografa ;) Postaram się również odpowiedzieć na wszystkie maile, które zalegają w skrzynce.
Kilka słów o Wiosennej mgle pudrowej od Paese

05 lipca

Kilka słów o Wiosennej mgle pudrowej od Paese

Gdy jakiś czas temu pokazywałam mój makijażowy codziennik kilka z Was zwróciło uwagę na kosmetyk o pięknej nazwie i całkiem interesującym wyglądzie. Mowa tu o Wiosennej mgle pudrowej, przy czym mój odcień brzmi jeszcze lepiej- Mglisty poranek. Kreatywnie, nie powiem.
Numer 11 to najjaśniejszy z 4 dostępnych kolorów. Niestety, okazał się za ciemny więc do tej pory dawał efekt subtelnej opalenizny w połączeniu z rozświetleniem. Brakuje mi w ofercie czegoś chłodniejszego, dla bardzo jasnych cer, ale przy uważnym nakładaniu nawet ciepłym beżem (szampan?) nie zrobicie sobie krzywdy.
Opakowanie jest solidne, dobrze wykonane i mieści 9g produktu. Kilka razy przeżył lot na dywan i panele i nic mu się nie stało.

Co pierwsze rzuca się w oczy, a może raczej w nos, to bardzo intensywny, kwiatowy zapach. Osoby, które rano cierpią na nadwrażliwość różnego typu nie będą zadowolone ;)
Puder jest bardzo drobno zmielony, nie znajdziemy w nim drobin brokatu. Przy aplikacji pędzlem jest to raczej dotykanie i muskanie włosiem po powierzchni, baaaardzo mocno pyli, jeśli standardowo zatoczymy kółko uniesie się faktyczna mgła. A może to nawiązanie do nazwy? :D Po przejechaniu palcem jest bardzo jedwabisty i miękki, ale to zasługa składu, jak sądzę (o nim później).
Aplikując trzeba być również bardzo oszczędnym, łatwo z nią przesadzić, a wtedy może podkreślać strukturę skóry. Mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli. Niemniej jednak po roztarciu wygląda całkiem ładnie. Podoba mi się efekt jaki daje przy rozważnym nakładaniu, daje naturalne rozświetlenie. Niestety, nie umiem uchwycić tego efektu na buzi, a dodatkowo, cera i tak nie wygląda najlepiej (znowu!).
Skład, cóż, dopiero teraz dojrzałam parafinę. Talk również może zapychać niektóre osoby, co tworzy mieszankę wybuchową. Używałam go jednak dość często i nic się nie działo, ale będę mieć to na uwadze. Utrzymuje się standardowo, pod koniec dnia jeszcze można dojrzeć jakiś błysk, nie tworzy placków, schodzi równomiernie.

Produkt zbiera bardzo dobre opinie na KWC. Gdyby nie skład trafiłby do grupy rozświetlających ulubieńców, jednak przy cerze, jaką mam, skłonną do zapychania, będę musiała uważać. 
Koszt to około 20zł, przy całkiem niezłej wydajności starczy mi na długi czas.

A odbiegając od tematu powiem, że nienawidzę zakupów ciuchowych, kto ma figurę odbiegającą od normy i niewymiarowe stopy ręka do góry :<
Serum pod oczy a la Czarszka- wrażenia po dwóch miesiącach

02 lipca

Serum pod oczy a la Czarszka- wrażenia po dwóch miesiącach

Odkąd pamiętam miałam problemy z okolicą oczu. Niestety, zostałam obdarowana przez naturę cienką, podatną na podrażnienia skórą, spod której zawsze przebijały się naczynia krwionośne. W skutek tego zawsze wyglądam, jakbym zarywała noce. Dodatkowo, od jakiegoś roku zaraz po wstaniu z łóżka w lustrze widzę opuchnięte powieki, co jak wiadomo, niekoniecznie dodaje mi uroku.
Nauczona doświadczeniem bez korektora pod oczy pokazuję się tylko idąc do sklepu po przysłowiowe bułki. Oczywiście będąc w domu nie maluję się, bo nie widzę takiej potrzeby ;)
 Ale o ile przez te kilkanaście lat zdążyłam już do tego przywyknąć, a nawet zaakceptować  ten fakt (cóż, taka ma uroda!), to zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiem, jak dbać o tą strefę twarzy. Nie chciałabym obudzić się za kilka lat z dużymi problemami, więc postanowiłam działać już teraz. Próbowałam różnych kremów pod oczy o prostych składach, jednak nigdy nie dostarczały one dostatecznego nawilżenia. Kosztowały niewiele, ale cóż z tego, skoro nie robiły tak naprawdę nic?

Oczywiście, jestem kompletnym laikiem w kwestii półproduktów, wspomagałam się więc w dużym (baaardzo dużym ;)) stopniu przepisem Czarszki, ale delikatnie go zmodyfikowałam wg własnych potrzeb.
Na jedną porcję przygotowuję około 15 ml serum, którego nie trzeba trzymać w lodówce. Nie mam jeszcze opakowania z pipetką, ale z kroplomierzem daje sobie radę.

Do przygotowania ultraprostego serum potrzeba:
3ml kwasu hialuronowego 2% (nie miałam żelu)
2ml ekstrakt z zielonej herbaty
1ml d-panthenolu
6ml oleju arganowego
3ml oleju makadamia

Kwas hialuronowy jest dość popularny i jak sądzę, większość dziewczyn ma go w swoich zbiorach. . Olej arganowy zaś mam rafinowany, bo pozbawiony jest nieprzyjemnego zapachu. Macadamia na szczęście pachnie orzechowo, bardzo ładnie. Olejki można wymieniać jak komu pasuje i co kto lubi. Całość wzbogaciłam ekstraktem z zielonej herbaty, która dodatkowo przynosi ulgę zmęczonym i opuchniętym oczom. Być może lepiej sprawdziłby się ekstrakt z arniki, ale aktualnie rano używam krem Floslek Arnica.
Ale najważniejsze, jak działa?
Powiem szczerze, że już po dwóch użyciach wpadłam w zachwyt nad tym produktem. Pierwszy raz czułam, że skóra rzeczywiście jest ukojona, świetnie nawilżona. Odzyskała miękkość i sprężystość. Po ponad dwóch miesiącach mogę powiedzieć, że rano oczy rzeczywiście wyglądają po prostu lepiej, opuchnięcia nie zdarzają mi się tak często, a jeśli już, to są mniejsze. Delikatnie wpływa również na moje cienie pod oczami, w niewielkim stopniu je rozjaśnia. Pierwsze zmarszczki są mniej widoczne. 

Jako, że serum jest na bazie olejków, potrzebuje trochę czasu (około 30 minut), aby się wchłonąć. Z tego względu stosuję je głównie na noc, wykonuję również masaż opuszkami palców. Gdy rano nigdzie się nie wybieram z chęcią funduję skórze dawkę ekstra nawilżenia na dzień dobry.
Prawe oko, które zawsze wygląda mniej korzystnie. A jeśli chodzi o wielkość cieni- bywało gorzej, aktualnie baaardzo dobrze sypiam :) Za jakiś czas pojawi się recenzja korektora pod oczy Lioele, który całkiem nieźle sobie radzi.
Serum trzymam z daleka od światła, a przed użyciem mocno wstrząsam, ze względu na jego dwufazowość. Kolejnym razem przygotuję mniejszą porcję, bo produkt jest ultrawydajny, niewielka ilość wystarczy aby pokryć okolicę oczu. 
Choć nie mogę obiecać, że na pewno będziecie zadowolone tak samo jak ja, to, jakby nie było zawsze możecie wzbogacić recepturę o składniki, które Wasza skóra uwielbia. Jeśli nie posiadacie ekstraktów dobrą opcją będzie sam olejek plus żel HA. Być może kilka z Was będzie równie zachwycone, jak ja :)

Dzięki, Czarszka! :)