Wykorzystując paskudne przeziębienie, które męczy mnie od tygodnia zebrałam się w sobie aby podsumować moje pierwsze, poważne spotkanie z kwasem migdałowym, które miało miejsce około trzy tygodnie temu. Do końca nie byłam pewna, czy jest to dobry pomysł, ale jako, że jestem zadowolona z efektów i udało mi się jako tako uwiecznić jak wygląda słynne łuszczenie sądzę, że mały dziennik oparty na fotorelacji może być przydatny laikom, takim, jak ja. Zwłaszcza, że jesień to dobra pora na kuracje tego typu.
Niestety, nie udało mi się zrobić zdjęcia bezpośrednio po, ale po krótce opiszę, co dał mi głęboki peeling kwasem migdałowym.
Co skłoniło mnie do kuracji kwasami?
Przez wakacje przeżyłam najgorszy dla skóry okres, który pozostawił po sobie ślad w postaci przebarwień, głównie zlokalizowanych na policzkach. Na domiar złego, czoło przypominało w dotyku papier ścierny, nie mówiąc już o wielu zaskórnikach zamkniętych i otwartych. Porównując mój wygląd w trakcie wysypu a teraz, jest dobrze i chyba nigdy więcej nie będę narzekać na jej stan. Od razu uprzedzę, że przez ten czas nie malowałam się, a jeśli już, to używałam podkładu mineralnego AM, pielęgnacja nie uległa zmianie, odstawiłam słodycze i jadłam o wiele zdrowiej.
Kurację rozpoczęłam od tygodniowego zakwaszania skóry tonikiem 8% a zakończyłam na wspomnianym zabiegu o stężeniu 17%.
 |
kliknij,aby powiększyć |
Dzień 1
Skóra jest widocznie napięta, co powoduje lekki dyskomfort. Czuję się jak po liftingu. Dotykając jej mam wrażenie, że znajduje się na niej suchą powłoczka, którą należało by złuszczyć, ale oczywiście tego nie robię. Nie zauważyłam ekstremalnego wysuszenia skóry. Regularnie nakładam lanolinę roślinną, Cicialfate Avene lub lekki krem brzozowy Sylveco wymieszany z niezapychającym mnie olejkiem arganowym. Widoczne jest małe zaczerwienienie w miejscach, gdzie nałożyłam więcej roztworu. Dobę po wykonaniu zabiegu widać delikatne złuszczanie się naskórka. W miejsca najbardziej problematyczne- przebarwienia na policzkach, dołożyłam odrobinę toniku patyczkiem kosmetycznym.
Dzień2Skóra jest o wiele bardziej napięta niż wcześniej. Odczuwam również wzmożony brak nawilżenia. Cera wygląda gorzej, niż bezpośrednio po peelingu, pojawiło się kilka stanów zapalnych, ale byłam na to przygotowana. Nakładam kremy nawilżające, lanolinę oraz punktowo maść wysuszającą niespodzianki. Wieczorem zauważam łuszczenie w okolicach nosa oraz brody.
Dzień 3
Łuszczenie jest już spore, od okolic nosa i brody powoli pozbywam się naskórka ze skroni i minimalnie z czoła. Niestety, okolice, na których mi najbardziej zależało pozostają niezmienne, ale czekam cierpliwie. Nie odczuwam dużego dyskomfortu jeśli chodzi o ściągnięcie i wysuszenie skóry. Na twarzy mam trzech nieprzyjaciół, ale jak się okazało, może być to również hormonalne.
Wszystkie kolejne dni a także złuszczanie się naskórka wyglądało bardzo podobnie jak tutaj. Skóra wróciła do normy po około tygodniu.
Co dał mi zabieg?
-po chwilowym wysypie niedoskonałości, skóra się oczyściła, pozbyłam się dużej ilości zaskórników, również tych zamkniętych,
- czoło stało się względnie gładkie,
- pory delikatnie się zwężyły,
- skóra stała się bardziej gładka i rozjaśniona
- przebarwienia się zmniejszyły (nawet te bardzo czerwone i świeże) , ale nie miałam co liczyć na całkowite ich zlikwidowanie.
Przez całą kurację posiłkowałam się:
Lanoliną roślinną, olejem tamanu, kremem Sylveco, Cicialfate Avene oraz nawilżającym żelem Pharmaceris do mycia twarzy. Najbardziej polecam lanolinę.
Przed zabiegiem polecam dużo poczytać, sama odrobinę się bałam, ale trzymałam się wizażowych receptur. Lepiej zaczynać od niższych stężeń i ewentualnie je podnieść niż wyrządzić sobie krzywdę. Podejście z głową nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Zabieg z pewnością powtórzę, ale na wyższym stężeniu, teraz wiem, co mniej więcej mnie czeka. Masę informacji znajdziecie na wspomnianym portalu a także na blogu
Italiany.