Shinybox: Grudzień

29 grudnia

Shinybox: Grudzień

Jeszcze przed świętami kurier dostarczył mi najnowsze pudełko Shinybox. Jak dotąd niestety nie miałam okazji opisać go na blogu, przypuszczam więc, że ponownie jestem jedną z ostatnich, a zawartość jest Wam dobrze znana :)
Grudniowy box bardzo przypadł mi do gustu, ze względu na estetykę pudełka a także oczywiście zawartość, głównie przez produkt marki Organique- enzymatyczny peeling na bazie enzymów ananasa, papai oraz ziół (1). W sklepie kosztuje on 73zł/100ml.
Bibułki matujące Marion (2) na pewno przydadzą się podczas imprezy sylwestrowej, a także na co dzień. Średnio jestem zadowolona z masła do ciała Farmona (3), zwłaszcza, że w poprzednim pudełku trafił do mnie balsam AA, a zapach zielonej herbaty i limonki bardziej kojarzy mi się z ciepłymi miesiącami. Błyszczyk Glam Shine od Loreal (4) również na plus, mimo, że nie przepadam za takimi produktami, ma jednak ładny kolor i nie posiada drobinek, być może poczeka do lata :). Firma Anatomicals jest dla mnie zupełną nowością, balsamów do ust (5) mam dostatek, zwłaszcza, że skład nie jest powalający. Szkoda, że nie trafiła do mnie wersja z kremem do rąk.
Cały box zdecydowanie ratuje marka Organique, choć podsumowując całość jest to jedno z lepszych pudełek, jakie miałam okazję otrzymać.
Recenzja: Antyperspirant Garnier 48h z mineralite

28 grudnia

Recenzja: Antyperspirant Garnier 48h z mineralite

Dziwnie jest mi patrzeć na zdjęcia kosmetyków na zwykłym, białym tle a nie standardowym różowym materiale, jednak został on w Lublinie, a sama jeszcze odpoczywam po świętach w domu :) W paczce od koncernu L'Oreal, którą otrzymałam jakiś czas temu wraz z najnowszym tuszem Fals Lash Wings w wersji super czarnej, maską Elseve z serii Fibralogy oraz balsamem do ciała z czerwonej, leczniczej serii( z syropem klonu) przywędrował do mnie najnowszy dezodorant od Garniera.

Zacznę może od tego, że nie wierzę w obietnicę 48h działania, podobnie jak braku przebarwień na ubraniach i białych śladów. Z jednej strony jestem pozytywnie zaskoczona, a z drugiej rozczarowana.
Jak dotąd miam swój sprawdzony, skuteczny antyperspirant i jest nią kulka marki Adidas. Nie widziałam sensu jej zmieniać, mimo, że zostawiała białe ślady, jak większość testowanych przeze mnie kosmetyków.
Garnier 48h  nie zawiera alkoholu i parabenów. Ma za zadanie chronić skórę pozwalając jej jednak oddychać. Przyjemnie, pachnie, zapach określiłabym jako świeżo-kwiatowy, choć z czasem zaczął mnie męczyć. Atomizer nie zatyka się, działa bez zarzutu. Ogromnym plusem jest to, że faktycznie nie niszczy ubrań, nie trzeba się o nic martwić zakładając ulubioną czarną sukienkę, czy też białą bluzkę. Ma jednak spory minus: nie chroni skutecznie, a wielka szkoda. Mimo, że nie mam problemu z nadpotliwością, jest on zdecydowanie za słaby. Kompleks Mineralite miał miał mieć działanie ultraabsorbcyjne, a takich próżno szukać. Wytrzymuje tylko kilka godzin, zwykłej, codziennej aktywności, nie mówiąc o dużym wysiłku fizycznym. A co dopiero obiecywane dwie doby ;)

W składzie znajdziemy aluminium chlorochydrate, co mi akurat osobiście nie przeszkadza. Nie zawiera obsypującego się talku. Nie podrażnił mnie, ani nie uczulił.

Isobutane, Aqua / Water, Dimethicone, Aluminum Chlorohydrate, Parfum / Fragrance, Hydroxycitronellal, Phenoxyethanol, Dimethiconol, Limonene, Linalool, Perlite, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Lauryl PEG-9 Polydimethylsiloxyethyl, Dimethicone, Hexyl Cinnamal.

Wielka szkoda, mógł okazać się ideałem :( Na wizażu w dziale KWC zdobył piętnaście tytułów Mój Hit, ale odczucia pozostałych użytkowniczek tego portalu są co najmniej mieszane.
Koszt to około 12zł za 150ml aerozolu, dostępny we wszelkich sklepach typy Rossmann, Natura czy supermarketach. Ja niestety nie skuszę się na zakup.

Ulubione w 2013

26 grudnia

Ulubione w 2013

Wczoraj informowałam Was na facebooku, że powoli szykuję się do podsumowania 2013 roku. Jak się okazało, wybór był trudny, mimo, że testowałam wiele produktów i spora część była godna uwagi, to niewiele mogłabym określić mianem epokowego odkrycia. O prawie wszystkich pisałam już na blogu, dwa z nich będą mieć dziś swój debiut. 
1. Lovely, tusz Curling pump up świetny produkt w dobrej cenie. Podczas ostatniej przeceny w Rossmannie upolowałam dwa (świeże, o dziwo!) za 5zł, przy czym standardowo należy zapłacić za niego około 10zł. Jeden z lepszych, jakie miałam okazję używać. Nie skleja, wydłuża, delikatnie pogrubia. Nie kruszy się. Faktycznie podkręca!
2. Jason, balsam do ust z woskiem pszczelim. Moje ostatnie odkrycie, niepozorny, przeleżał w kosmetyczce kilka miesięcy. Okazał się być dobrze nawilżającym kosmetykiem o delikatnym zapachu mięty. Geniaaaaalnie topi się na ustach dzięki zawartości m.in masła kakaowego. Przyjemny skład i cena, 11zł w sklepie Helfy. Szkoda, że tak słabo dostępny, ale jeśli się na niego natkniecie, to polecam serdecznie!
Coca Seed Butter*, Beeswax Coconut*, Sweet almond oil , Shea Butter , Aloe Vera Gel*, Squalane vege, Tocopherol natural Vit.E, Green Tea Leaf Extract*, Marigold Flower Extract*, Stevioside Peppermint Leaf Oil* *Certified Organic
 3. Paese, lakier do paznokci. Umieszczam je w zestawieniu ze względu na piękne kolory i efekty, jakie dają. Nr 300, bezdrobinkowy nudziak oraz 326, jasny róż o strukturze piasku, pięknie podkreślający opaleniznę. Na moich paznokciach nie trzymają się zbyt długo, są dość drogie (15,90zł) sięgałam po nie jednak zawsze, gdy miałam dylemat czym pomalować paznokcie. Dodatkowo, były bardzo często komplementowane przez otoczenie, mają swój urok. 
4. Receptury Babci Agafii, balsam dodający puszystości na kwiatowym propolisie.
Niezaprzeczalny faworyt. Nie obciąża, nawilża, nadaje gładkość i miękkość. Włosy wspaniale się po nim układają. Wielka butla 600ml za 20zł, nic, tylko kupować! Aktualnie testuję wersję na brzozowym propolisie, o której niedługo ;)
5. Seboradin, balsam wzmacniający z czarną rzepą. Ulubiony, obok wersji z żeń-szeniem. Jeden z niewielu kosmetyków, które faktycznie spełnia obietnice producenta. Odżywia i wzmacnia. Mogę mu zarzucić jedynie wysoką cenę i słabą wydajność, nic poza tym.
6. Biovax, maska do włosów ciemnych. Jedna z niewielu tej firmy, które mi pasuje. Nie przyśpiesza znacznie przetłuszczania, sprawdza się zarówno jako kompres i jako ekspresowa maseczka. Bardzo ją lubię.
Skusiłam się po bardzo dobrych balsamach tej firmy. Nie wiem, czy pachnie jaśminem, ale jest to przyjemny zapach. Ma gęstą, zbitą konsystencję, przez co jest wydajna. Według producenta powinna dodawać objętości, ciężko mi się do tego ustosunkować, jednak włosy po jej użyciu są wspaniale wygładzone i nawilżone. Świetnie sprawdza się nałożona w małej ilości tylko na kilka minut, zwłaszcza, gdy nie miałam czasu użyć oleju. Zdecydowanie zasługuje na miejsce na mojej liście. Kosztuje około 27zł, z chęcią kupię ponownie. Swoją otrzymałam od Pauli, wraz z wersją opartą na ekstrakcie z figi, jednak to jaśminowa mnie zachwyciła. Również jest bardzo dobra, ale bardziej polecałabym tą pierwszą.
Przyczepiłabym się do opakowania, które wydaje  się być mało solidne i podatne na uszkodzenia.
 Skład: Aqua with infusions of Organic Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Organic Jasminum Officinale Flower Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Canaga Odorata Flower Oil, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.

A Was co zachwyciło przez ostatni rok?

24 grudnia



Wesołych Świąt!

p.s. Na blogu trwa remont, jeszcze nie wszystko jest tak, jak być powinno. Dajcie znać, co myślicie :)
Krótkie recenzje: Shiroi, Bielenda, Soraya

20 grudnia

Krótkie recenzje: Shiroi, Bielenda, Soraya

Korzystając z chwili wolnego czasu chciałabym nadrobić nieco moje zaległości w blogowaniu. Dziś trzy krótkie recenzje kosmetyków do pielęgnacji twarzy, których zbiór ostatnio mocno się poszerzył, staram się jednak wszystko sukcesywnie zużywać.


1. Kawaii Tokyo, żel-krem rozświetlający skórę na bazie witamin, kwasu hialuronowego i skwalanu. Bardzo lekki, szybko się wchłania. Nie pozostawiał tłustej warstwy, doraźnie nawilżał skórę. Dobrze współpracował z podkładem mineralnym Anabelle Minerals. Wygodna, niezacinająca się pompka i piękny, cytrusowy zapach umilały jego stosowanie. Bardzo wydajny, wystarczy odrobina by pokryć twarz. Nie zauważyłam ogromnego rozświetlenia, ale widziałam u innych blogerek, że działał cuda jeśli chodzi o przebarwienia. Przyjemny produkt na cieplejsze miesiące, jednak cena jest ogromna, 230zł/100ml. Swój otrzymałam od pana Bartłomieja.
Skład: Water, Glycerin, Butylene Glycol, Squalane, Meadowfoam (Limnanthes Alba) Seed Oil, PEG-60 Hydrogenated Petrol Oil, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Carbomer, Dimethicone, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Phenoxyetanol, Potassium Hydroxide, Methylparaben, Tocopherol, Dipotassium Glycirrhizate, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Succinoyl Atelocollagen, Disodium Phosphate, Potassium Phosphate

2. Bielenda, Esencja młodości, płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu był równie przyjemny w użytkowaniu. Dobrze radził sobie z makijażem niewodoodpornym i minerałami. Nie podrażniał oczu, nie wysuszał skóry. Wydajność w porządku. Nie pozapychał mnie w przeciwieństwie do ulepszonego płynu Be Beauty z Biedronki. Nie wrócę do niego, ale nie mam mu nic do zarzucenia. Cena 12zł/200ml.
Skład: Aqua (Water), Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Niacinamide, Arginine PCA, Sodium Hyaluronate, Argania Spinosa Sprout Cell Extract, Urea, Sodium Lactate, Allantoin, Lactic Acid, Isomalt, Lecithin, Polysorbate 20, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Sodium Benzoate, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropionol, Linalool.

3. Soraya, drożdzowa maseczka oczyszczająca pozostawia skórę miękką i nawilżoną, łagodzi stany zapalne, nie wysusza. Nadaje gładkość, poprawia koloryt. Ma delikatny, drożdżowy zapach. Nie zauważyłam jednak wielkiego działania oczyszczającego, ale być może należy stosować ją częściej, w regularnych odstępach. Warto spróbować. Cena 3zł/ 2x7.5ml.
Skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Hydrolyzed Yeast, Stearic Acid, Octyldodecanol, Ethylhexyl Stearate, Panthenol, Sodium Cetearyl Sulfate, Zinc Oxide, Cymbopogon Nardus Rendle, 10-Hydroxydacenoic Acid, Sebacic Acid, 1,10-Decanediol, Hydrolyzed Algin, Chlorella Vulgaris, Maris Aqua, Allantoin, Lactic Acid, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate. 

źródła zdjęć 1, 2, 3
Tanio a dobrze: Isana, olejek pod prysznic

19 grudnia

Tanio a dobrze: Isana, olejek pod prysznic

O olejku pod prysznic Isana słyszałam wiele, lecz dopiero niedawno, podczas przypadkowej wizyty w Drogerii Rossmann skusiłam się na jego zakup. Chlorowana woda, ogrzewanie w mieszkaniu, to czynniki, które na pewno nie wpływają na moją suchą, alergiczną skórę zbyt dobrze. Skusiłam się, zwłaszcza, że był objęty promocją. Sięgając po niego miałam jednak obawy co do zapachu, który wielu osobom kojarzy się z rybą. Okazało się, że mój nos nie wyczuwa nic takiego, a powiedziałabym nawet, że w mojej opinii jest całkiem przyjemny i delikatny.
W cenie 4zł za 200ml udało mi się dostać całkiem dobry produkt, który jest niebywale pomocny w gorszych chwilach, gdy skóra jest wyjątkowo podrażniona. Pieni się bardzo delikatnie, prawie w ogóle, pozostawia jednak warstewkę ochronną, nie jest to jednak tłusty i bardzo wyczuwalny film. Po wyjściu spod prysznica nie odczuwam tak dużego dyskomfortu, balsam jednak nałożyć trzeba ;) Ze względu na jego słabe właściwości myjące nie sięgam po niego codziennie, zwłaszcza, posiada rzadką konsystencję i nie grzeszy wydajnością. Opakowanie nie przeżyło upadku i już po pierwszym razie zamknięcie nie działa. Za tą kwotę nie ma jednak co narzekać.

Skład krótki, nie obraziłabym się jednak, gdyby witamina E oraz pantenol znalazły się nieco wyżej, przed kompozycją zapachową.
Skład: Glycine Soja, Mipa Laureth Sulfate, Laureth-4, Hellianthus Annuus, Parfum, BHT, Panthenol, Tocopheryl Acetate.


Czy kupię? Bardzo możliwe, choć kusi mnie równie polecana wersja od Nivea, a w kolejce czeka również Isana Med oraz kilka innych kosmetyków :) Warto spróbować, zwłaszcza, że jest tani i łatwo dostępny.
Recenzja: Zabieg intensywnie złuszczający do stóp Cosmabell

14 grudnia

Recenzja: Zabieg intensywnie złuszczający do stóp Cosmabell

Skarpetki złuszczające do stóp to istny hit blogosfery ostatniego pół roku. Dzisiaj kilka słów o efektach jakie daje zabieg oparty na kwasach owocowych zaproponowany przez firmę Cosmabell, o których zapewne już słyszałyście :) Już na wstępie napiszę, że z jego efektów jestem bardzo zadowolona.
Formuła produktu oparta jest na naturalnych ekstraktach ma zapewnić usunięcie zgrubień, 
pękającej skóry, odcisków i szorstkości skóry stóp, a to wszystko w siedem dni. Na trzy tygodnie odstawiłam wszelkie kremy z mocznikiem, choć szczerze powiedziawszy, wcześniej również traktowałam je nieco po macoszemu.
Postępując zgodnie z instrukcją nałożyłam foliowe skarpetki oraz grube, bawełniane, aby wzmocnić ich działanie. Nie polecam przemieszczania się po mieszkaniu, zdecydowanie lepiej jest zrelaksować się przez kolejne dwie godziny i pozwolić im zrobić swoje.W instrukcji nie jest opisane, ale warto jest zmyć lakier z paznokci.
W trakcie zabiegu odczuwałam lekkie rozgrzanie skóry, jednak obyło się bez dyskomfortu czy pieczenia. Po wszystkim posmarowałam stopy masłem shea. Przez kilka dni nic się nie działo. Dopiero 6 dnia naskórek zaczął złuszczać się od palców po pięty.
Należy jednak pamiętać, że nie należy na siłę odrywać naskórka. Na podbiciu i palcach skóra chodziła najdłużej, podobnie jak z zewnętrznej części stóp. Zauważyłam, że im bardziej była sucha i zrogowaciała, tym pozbywałam się jej grubszą warstwą i trwało to dłużej. Po około 10 dniach łuszczenie ustało, a skóra była gładka i miękka. Efekty możecie podejrzeć na fan page Cosmabell, gdzie mniej wstydliwi pokazują swoje stopy przed i po, po samym oglądaniu można stwierdzić, że kosmetyk działa i to całkiem intensywnie. Moje stopy wyglądały bardzo podobnie. Nie chcę zaburzać czyjegoś poczucia estetyki, zdjęcie ukryję więc pod linkiem.
Jedyny minus to cena, 79zł za parę skarpetek. Myślę jednak, że jest to świetny prezent dla osób, które borykają się z takimi problemami, gdzie standardowa pielęgnacja nie pomaga. Możecie je kupić tutaj.
Z ochotą wykonałabym zabieg kolejny raz, przed sezonem letnim, gdy jeszcze będę mogła je nieco ukryć, gdyż łuszczenie jest na prawdę bardzo duże i zwraca uwagę otoczenia ;)
Dajcie znać jakie są Wasze doświadczenia jeśli chodzi o podobne zabiegi! :)

Przepraszam za brak aktywności na Waszych blogach, a także rzadkie wpisy, mam nadzieję, że jakiś czas ta sytuacja ulegnie poprawie.
Podwójne rozczarowanie: Odżywka i wysuszacz Paese

06 grudnia

Podwójne rozczarowanie: Odżywka i wysuszacz Paese

Produktów firmy Paese mam trochę w swojej kosmetyczce i niejednokrotnie je opisywałam. Z większości byłam zadowolona. Zostałam jednak uraczona dwoma produktami do paznokci, które zupełnie się nie sprawdziły, a chwilami powodowały nawet irytację przez niespełnianie swoich podstawowych funkcji.  Dziś post z cyklu: czego unikać.
Nie ma dla mnie nic gorszego, niż wykonać piękny manicure, który zniszczę w ostatnim etapie malowania lub poodpryskuje płatami po jednym dniu. Baza ma więc przygotowywać paznokcie do nakładania koloru, wyrównać powierzchnię, zabezpieczyć płytkę przed przebarwieniami a także przedłużyć trwałość lakieru.

Przez ponad trzy miesiące stosowałam Terapię Witaminową, a przez cały ten czas moje paznokcie przeżywały kryzys, były kruche, łamliwe i rozdwajające się. W przerwach między malowaniem ratowałam się olejkami, liczyłam jednak, że ten produkt choć trochę je wzmocni. Niestety, myliłam się. Co gorsze, każdy kolorowy lakier położony na tą odżywkę po drugim dniu mogłam ściągnąć jednym płatem. Nie mogę mieć tego za złe producentowi, ale z drugiej strony, chciałabym aby baza była kompatybilna z lakierami kolorowymi. Długo schnie. Jedyne, co mogę uznać za plus, to fakt, że  mimo noszenia różnych kolorów ( choć nie używałam bardzo ciemnych) paznokcie nie zżółkły. Przez cały czas stosowania nie zmieniła swojej konsystencji. Za 16złotych/9ml można jednak kupić lepszy produkt.
Kolejnym bublem jest Profesjonalny wysuszacz, który zawiódł mnie okrutnie. Nie liczyłam, że będzie działał niczym Seche Vite, ale byłoby miło, gdyby faktycznie w jakimś stopniu skracał czas wysychania lakieru, albo chociaż nadawał połysk lub niwelował niedoskonałości, tak jak obiecywane jest na opakowaniu. Nic z tych rzeczy. Produkt ma postać płynu o konsystencji wody, którego równomierne
rozprowadzenie po powierzchni jest niemożliwe. Wszystko dzięki pędzelkowi. Jest sztywny, za wąski, na dodatek, mimo ogromnej uwagi i cierpliwości, wykonałam nim sobie piękne dziurki w świeżym lakierze.
Próbowałam go nieco porozklejać, ale na niewiele się to zdało. Być może jest to jednostkowy przypadek i przymknęłabym na niego oko, gdyby faktycznie działał. Nie nadaje połysku, nie zauważyłam również spektakularnych efektów jeśli chodzi o wysuszanie. 
Szanowna Blogerka Zoila określiłaby dzisiejsze zjawisko mianem bublozy. Jakże adekwatnie ;)