30 września
CZEGO NAUCZYŁ MNIE POBYT W USA |+ GDZIE BYŁAM, CO ZWIEDZIŁAM ORAZ PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ
![]() |
Grand Canyon |
Wszyscy znamy powiedzenie, że podróże uczą. Czego więc nauczył pobyt za dalekim Oceanem mnie, osobę, która nigdy nie myślała, że kiedykolwiek porwie się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych? Jeśli miałabym być szczera, wiele.
Nie raz i nie dwa wspominałam, że wycieczki często są dla mnie stresujące. Wiem, że istnieje masa osób, którą ekscytuje sama wizja podróży, planowania...a ja jestem w tym beznadziejna. Taka jest prawda. Lubię zwiedzać, poznawać nowe miejsca, jednak wizja bookowania biletów, myślenia nad harmonogramem, dojazdami często mnie przeraża. W obcych (i nie tylko) miejscach łatwo się gubię (brak orientacji w terenie welcome to!), tłum ludzi trącających mnie za ramię szczerze irytuje. Z samotnego wylotu do USA (bo nie miałam przy sobie żadnej, prawdziwie bliskiej mi osoby) wyniosłam sporo.
Miałam szczęście pracować ze świetnymi, otwartymi ludźmi. Wielu z nich wciąż mi brakuje, stąd po części rozważam powrót w to samo miejsce za rok, choć planujemy również spotkania. Rozmowa po angielsku, choć nigdy nie stanowiła dużego problemu, teraz przychodzi mi dużo płynniej, naturalniej, bez obaw o idealną poprawność gramatyczną. Bo powiedzmy sobie szczerze, kto, prócz native speakerów mówi perfekcyjnie? Amerykanie, szalenie pomocni, niejednokrotnie ratowali nas z opresji. Czy to w nowojorskim metrze, czy o północy w Washingtonie, gdy odwołano nam powrotnego busa, a pracownicy firmy mieli nas w dalekim poważaniu i najchętniej odkładali słuchawkę telefonu. Obawiam się, że ilość dobrej karmy z całego roku wykorzystałam podczas trzytygodniowego podróżowania.;)
Nigdy nie sądziłam, że będę osobą, która przyzna, że polskie ulice są smutne. Być może uśmiech, to dla Amerykanów nawyk, podobnie jak small talk o pogodzie, czasem trochę przesadny, jednak umówmy się, o wiele milej stoi się w długiej kolejce, gdy obok ktoś wygląda po prostu sympatycznie. Nie zrozumcie mnie źle, takie było moje spostrzeżenie zaraz po powrocie.
Nie twierdzę, że Stany są lepsze, bo nie są i nigdy nie będą. Są inne, ciekawe, ale szczerze tęskniłam za krajem. To tylko dowód, że prawdopodobnie nigdy nie zdecyduję się na emigrację na stałe. Świadomość, że będąc w Lublinie w ciągu maksymalnie trzech godzin mogę być w domu działa bardzo kojąco. Zrozumiałam, że nie chodzi o odległość, bo kilometry się nie liczą. Liczy się możliwość powrotu do ukochanych miejsc i ludzi, jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi.
Czy polecam program Work & Travel dla studentów? Absolutnie. Możliwość poznania innej kultury, nawiązania znajomości z całego świata jest genialna. Czternastego września wróciłam do Polski, po długim podróżowaniu. Zwiedziliśmy: Nowy Jork, Washington, San Diego, Las Vegas (to miasto faktycznie nigdy nie śpi!), Los Angeles ( gdzie dla odmiany przesadziłam z ekspozycją na Słońce, za co słono zapłaciłam).
San Francisco, zachwyciło mnie do tego stopnia, że śmiało określiłabym je jako moje ulubione. Głównie ze względu na architekturę, przepiękne domy w starszej, klimatycznej jego części. Dokładnie takie KLIK. Pierwsze, z czym mi się skojarzyło to serial Czarodziejki, który uwielbiałam w dzieciństwie i z tego, co się dowiedziałam, słusznie, bowiem tam był kręcony. Cóż, przynajmniej urywki.
Dodatkowo, widzieliśmy na własne oczy Kanion Red Rock w Nevadzie, Grand Canyon (zdjęcie na górze), gdzie widoki zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, oraz Park Narodowy Yosemite.
Nie mogłabym zapomnieć również o Bostonie i Niagarze, gdzie wybraliśmy się jeszcze podczas pracy, korzystając z dnia wolnego.
Prócz trzech, nadprogramowych kilogramów, wróciłam z masą wspomnień i dobrej energii. Jeśli więc czytają mnie studenci, a wiem, że tak, to wyjazd mogę tylko polecać. W Polsce jest kilka firm zajmujących się organizacją wyjazdów, sama korzystałam z Camp Leaders Poland.
Kosmetycznie już niedługo!